Pojedynek w Słońcu (Duel in the Sun) z 1946r. to o wiele więcej niż western. To
jeden z monumentalnych melodramatów lat czterdziestych, czyli złotej
epoki Hollywood, a zarazem adaptacja powieści Nivena Buscha o tym
samym tytule. Nakręcony w technologii Technicolor za ogromną jak na
ówczesne czasy sumę jedenastu milionów dolarów. Produkcją
zajmował się David O. Selznick – czyli twórca Przeminęło z
Wiatrem, więc nie dziwię się, że po 70 latach film nadal robi
piorunujące wrażenie, szczególnie wizualne.
Historia powstawania Pojedynku w Słońcu jest burzliwa. Wystarczy wspomnieć, że
zatrudniano i zwalniano siedmiu różnych reżyserów (co u Selznicka
nie było niczym niezwykłym), z których najpoważniejszą rolę
odegrał King Vidor i to jemu przypisuje się największy wpływ na
całokształt. Przekroczono zakładany budżet ośmiu milionów
dolarów. Nakręcono prawie trzydzieści godzin scen zanim rozpoczęto
montaż tego dwuipółgodzinnego dzieła! Muzyką zajął się jeden
z najwybitniejszych kompozytorów westernowych czyli Dimitri Tiomkin.
Film osiągnął sukces komercyjny – jednak nie osiągnął
porównywalnego sukcesu artystycznego, inkasując ledwie dwie
oscarowe nominacje. Stało się tak z uwagi na fakt, że Selznick,
który jednocześnie był autorem scenariusza, położył zbyt duży
nacisk na wątek romantyczny, chcąc uwypuklić w kadrze Jennifer
Jones (później została jego żoną). Aktorka zagrała naprawdę
dobrze, za co zresztą dostała nominację do Oscara, ale wyniesienie
na pierwszy plan uczuciowości, czyli lawirowania między platoniczną
miłością do Jesse'go a romansem z Lewtonem, sprawiło, że
przygodowy z założenia film w odbiorze stał się nieco kiczowaty i
nie wzbudził zachwytu Akademii na miarę Przeminęło z Wiatrem.
Oczywiście zmęczone Drugą Wojną Światową i szczęśliwe z
powodu jej zakończenia „ludziska” walili do kin w USA drzwiami i
oknami. Nie inaczej było, gdy film puszczano w kinach polskich.

I ten właśnie konflikt
reprezentują dwaj synowie bogatego ranczera Senatora Jacksona
McCanlesa (Lionel Barrymore). Jesse (Joseph Cotten) to wykształcony
i dobrze wychowany miłośnik rozwoju i ładu, który staje po
stronie budowniczych kolei i rozpoczyna pracę jako ich prawnik,
doprowadzając do konfliktu z ojcem i wygnania. Z kolei Lutton
(świetny Gregory Peck) to łobuzowaty kowboj, który woli poświęcać
się spędom bydła, zabawom i romansom. Jego przywiązanie do ziemi
i tradycji rodzinnych sprawia, że w oczach ojca jest tym „lepszym”
z synów. Gdy w rozdartym obyczajowo i uczuciowo uniwersum pojawia
się młoda, piękna metyska Pearl Chavez (wyborna Jennifer Jones),
zawracając w głowach obu braciom, tragedia staje się nieunikniona.

W filmie warto zwrócić
uwagę na role drugoplanowe, bo tutaj nie ma słabych aktorów i
słabych epizodów. Mi, oprócz wyżej wymienionych, najbardziej
podobała się czarnoskóra Vashti (świetna Butterfly McQueen).
Drugą panią, poza Jones, nominowaną do Oscara była Lillian Gish,
grająca żonę Senatora: Laurę Belle McCalnes – kobietę
dobroduszną, elegancką, ale i słabą. W oczy rzuca się też
Walter Huston, który wcielił się w rolę nawiedzonego „pogromcy
grzechu”, pastora Jubal'a Crabbie.

0 komentarze:
Prześlij komentarz