No nie ma, nie ma tego
czasu na wrzucanie notek za wiele. Jestem zaangażowany w sprawy
akademickie i wiele różnych projektów poza redaktorskich, które
pochłaniają moją energię. Do tego obserwuję też dużo mniejsze
zainteresowanie ze strony czytelników tytułami bardzo starymi niż
tymi dobrze znanymi lub nowymi. No cóż, od razu wyjaśniam, że
również tytułowy western to nie jest film, który jakoś
specjalnie polecam do oglądania wieczorem w szerszym gronie – po
prostu przyzwoity jak na czasy, gdy powstał. Blog powołano do
życia, aby analizować westernową kinematografię, wygrzebywać
zapomniane pozycje lub podsuwać badaczom i analitykom gatunku tytuły
interesujące także w skali mikrofilmowej. Ale cierpliwości –
będą też teksty na temat lepiej rozpoznawalnych i nowszych filmów
i seriali, i to jeszcze w tym kwartale.
Głównym bohaterem
dzisiejszego tekstu jest Buck Jones, który karierę zaczynał
jeszcze w latach 20’tych jako jeździec, kaskader i westernowy
szołmen – stanowił pomoc w filmach Toma Mixa. Zdarzało mu się
też występować u Johna Forda. Jednak głównie kojarzy się z
prostymi B-klasowymi produkcjami kowbojskimi z lat trzydziestych,
gdzie wraz ze swym mądrym koniem Silverem, rozwiązywali problemy
dzikiego zachodu.
No ale właśnie, warto
się na chwilę zatrzymać i poświęcić akapit tym wszystkim
cudownym koniom (Wonder Horses), które w początkach kina
udźwiękowionego były filmowym standardem. Główny bohater
westernu bez cudownego konia nie przebiłby się do popkulturowej
mentalności, bo w tamtych czasach kino wciąż w dużej mierze
służyło do prostej rozrywki, a nie głębszej refleksji. Ten
patent pojawił się jeszcze w epoce kina niemego, a ściślej w
drugiej dekadzie XXw. Swojego Fritza miał William S. Hart. Na Tonym
jeździł Tom Mix, George O’Brian dosiadał Mike’a, a pocieszny
Hoot Gibson ujeżdżał Mutta. Nie inaczej było właśnie z Buckiem
Jones’em, którego cudowny koń nosił popularne wówczas imię dla
wierzchowca Silver (podobnie jak koń Lone Rangera). No cóż – w
końcu nawet John Wayne miał swojego Duke’a i kilka innych
zdolnych koni. Był nawet taki inteligentny konik o imieniu Rex,
którego na przełomie lat 20’tych i 30’tych obsadzano jako
główną gwiazdę filmową – zmieniali się tylko jego ludzcy
partnerzy.
Złowieszcze Ranczo (Shadow Ranch) to western z 1930r. w
reżyserii Louisa Kinga na podstawie książki George’a M. Johnsona
o tym samym tytule. Piszę o nim, ponieważ gdzieś pośród tych
wszystkich bocznych produkcji z tamtego okresu wyróżnia się pewną
fabularną wzorcowością, której echa łatwo dostrzec w wielu
późniejszych westernach. Także i we wcześniejszych, no ale jeśli
uznać początek kina udźwiękowionego za nowe otwarcie – to na
przełomie lat 20’tych i 30’tych możemy przebierać w
prekursorskich fabułach i scenariuszach.
Ale wracając do filmu.
Dwóch przyjaciół po
serii wygłupów na ranczu traci pracę i każdy z nich układa sobie
życie na nowo. Beztroski Sim Baldwin (Buck Jones) pozostaje w
żywiole i znajduje pracę u innego hodowcy, gdzie spędza dnie na
ujeżdżaniu dzikich koni. Z kolei jego starszy kompan Ranny Williams
postanawia wyjechać w nieznane. Po jakimś czasie Sim dostaje list
od Ranny’ego, w którym stary druh informuje o posadzie zarządcy
na ranczu Shadow. Właścicielką posiadłości jest młoda kobieta o
imieniu Ruth. Ranny w liście prosi kompana o przybycie, bo potrzebna
jest tam jego pomoc. Sim, długo nie myśląc, przystaje na prośbę
przyjaciela i wyjeżdża. Gdy przybywa na ranczo Shadow, dowiaduje
się, że Ranny został zabity strzałem w plecy, a właścicielkę
nękają bandyci. Sim rozpoczyna prywatne śledztwo.
No właśnie, motyw z
nieznajomym (lub nieznajomymi), który przybywa (przybywają) w nową
okolicę i stara się (starają się) rozwikłać zagadki to coś, co
towarzyszyło westernom od dawna i stało się niemal gatunkiem
wewnątrz gatunku. Sporo takich fabuł powstało w epoce klasycznej,
ale już za kina niemego zdarzały się takie historie. Do głowy
przychodzą mi Wirgińczyk (The Virgninian) z 1914r i Szeryf z
Yellowdog (The Return of Draw Egan) z 1916r. Równolegle do
Shadow Ranch inne dźwiękowe próby westernowe podejmowały tematykę
nieznajomych zmuszonych do rozwikłania lokalnych problemów i wydaje
mi się, że był to pewien trend. Np. western Trzech stróżów
prawa (Branded Men) z 1931r. Phila Rosena albo Ujażmij go
Kowboju (Ride Him, Cowboy) z 1932 z Waynem. Z kolei jako
świetny przykład z lat czterdziestych wymieniłbym Rewolwerowców
(Gunfighters) z 1947r. z
Randolphem Scottem, a z późniejszej dekady Jeźdźca znikąd
(Shane) z 1953r. Coś z innych okresów? Proszę bardzo - Synowie
Katie Elder (The Sons of Katie Elder) z 1965r., Niesamowity
Jeździec (Pale Raider) Clinta Eastwooda z 1985r. czy Pojedynek
(The Duel) z 2016r.
No dobra, zagalopowałem
się z tymi porównaniami. Ten film nie dorównuje wyżej
wymienionym. Ale mimo wszystko z morza ówczesnych westernów i tak jest godny obejrzenia. No ja oglądałem przynajmniej
ze dwadzieścia gorszych westernów między 1929 a 1932 :)