Stany Zjednoczone Ameryki
to kraj wywalczony. Najpierw, za czasów kolonialnych, Anglicy
walczyli z Hiszpanami, Francuzami i Holendrami o faktorie, porty i
wpływy na Morzu Karaibskim i wschodnich wybrzeżach Ameryki
Północnej. Potem mieszkańcy pierwszych kolonii toczyli boje z
Francją i Anglią o ziemie na północy. Dzięki tym konfliktom
utworzyła się świadomość narodowa i odrębność terytorialna od
Wielkiej Brytanii, której trzynaście pierwszych kolonii
wypowiedziało posłuszeństwo, uzyskując niepodległość w 1783r.
Młoda demokracja ekspandowała i zajmowała nowe terytoria, tocząc
walki z Meksykiem o Teksas oraz z Indianami o Wielkie
Równiny. W tamtych czasach niemal każdy mężczyzna posiadał broń
i potrafił walczyć, a głównym kierunkiem kształcenia
amerykańskiego establishmentu były szkoły oficerskie i akademie
wojskowe. Wojna Secesyjna, będąca efektem różnic w wizji rozwoju
młodego Państwa między zindustrializowaną, ucywilizowaną północą
a post-kolonialnym, utrzymującym się z niewolniczej pracy
południem, potwierdziła wojowniczy charakter Amerykanów, a jej
koniec ostatecznie zamknął dyskusję na temat kierunku ekspansji.
Kierunku zachodniego. I w tych właśnie okolicznościach USA
wkroczyły w epokę dzikiego zachodu, i dokładnie w taki sposób
postrzegał ją John Ford. Militaryzacja westernowego uniwersum u
Forda nadała jego filmom z jednej strony bardzo uniwersalny i jak na
tamte lata wiarygodny kształt, a z drugiej strony
heroiczno-romantyczny klimat. Kwintesencją tego typu filmografii
jest Trylogia Kawaleryjska, a zachowując chronologię, omawianie jej zacznę od filmu Fort Apache.
Fort Apache (czyt.
Fort Apaczi), niekiedy nadgorliwie tłumaczony na polski jako
Masakra Fortu Apache lub
zupełnie omyłkowo i niewłaściwie jako Fort Apaczów,
to film wyreżyserowany przez Johna Forda w 1948r. Podobnie jak cała
Trylogia Kawaleryjska (a także wiele innych filmów tego
reżysera) opowiada dzieje amerykańskich oddziałów kawalerii,
które, po zakończeniu Wojny Secesyjnej, kierowano do walki z
wojowniczymi plemionami Indian na terenach Teksasu, Nowego Meksyku i Arizony. W filmie Fort Apache
wątkiem przewodnim jest konflikt przebywających w rezerwacie
Apaczów z przedstawicielem administracji USA oraz ich wyjście na
wojenną ścieżkę pod dowództwem znanego z historii wodza Cochise.
Film jest godny polecenia z dwóch powodów. Pierwszy to kwestia Indian,
których wizerunek jest nadzwyczaj ciepły, porównując go z wizją
Indian z filmów Forda z epoki niemej (np. Żelazny Koń), ale
i w porównaniu z pozostałymi dwoma późniejszymi częściami Trylogii
Kawaleryjskiej. To pierwszy western tego reżysera, w którym
Indianie oraz pragnący z nimi pokoju oficer są przedstawieni jako
pozytywna strona rozgrywki. Notorycznie oszukiwani przez łamiących
obietnice urzędników i okradani z przysługujących im przydziałów
wołowiny, buntują się i dochodzą praw poprzez walkę.
Drugi powód to
prześwietna gra Henry Fondy, który przyćmił resztę aktorów, a
grany przez niego pułkownik Owen Thursday to jedna z moich
ulubionych ról Fondy. Prawdę mówiąc, Pan Henry zawsze najbardziej
podobał mi się jako negatywny bohater. I choć oczywistych łotrów
grywał rzadko, a jeśli już to w późniejszym okresie
aktywności aktorskiej, to zdarzały mu się rolę,
w których jego postać kipiała od negatywnych emocji jak tu.
Ale to nie wszystko, bo
jest jeszcze kilka innych powodów, dla których ten film to ważny
punkt westernowej historii. To piękne zdjęcia pośród Monument
Valley. To polemika na temat Pułkownika George'a Custera.
To unikatowy klimat. To wreszcie plejada charakterystycznych aktorów,
którzy stworzyli swojego rodzaju zgraną filmową paczkę. Mam na
myśli postacie starszego sierżanta O’Rourka (Ward Bond),
sierżanta Mulcahy (Victor McLaglen), kpt. Yorka (John Wayne) czy
strażnika (Hank Worden). Aż dziwne, że zabrakło tu słynnych
„kawalerzystów” Johnsona i Careya Jr., którzy tak koncertowo
zdominowali filmy Rio Grande i Drogę do San Juan, a w
pewnym stopniu też Nosiła żółtą wstążkę.
Trochę o głównych
bohaterach. Kapitan Kirby York (John Wayne) – doświadczony w walkach i kontaktach z Indianami – rozumie ich
roszczenia i dąży do pokojowego rozwiązania konfliktu. Podczas
wojny domowej dowodził pułkiem wojsk Unii, ale po wojnie został
zdegradowany do rangi kapitana. Po kilku latach na pograniczu
ma nadzieję objąć dowództwo w odległej placówce o nazwie Fort
Apache. Ku jego niezadowoleniu, generalicja oddaje stacjonujące tam
oddziały pod komendę pułkownika Owena Thursdaya, który przybywa
do fortu z córką Philadelfią (Shirley Temple). Thursday to
rozgoryczony wdowiec. Podczas wojny był generałem, lecz zdegradowano go do rangi pułkownika i zesłano do Fortu Apache (Custer
podobnie podczas wojny był generałem, by po wojnie dzierżyć rangę
podpułkownika). Chorobliwie ambitny oficer-służbista, wyszkolony w
West Point i wzorujący się na wodzach pokroju Aleksandra Wielkiego
czy Napoleona, liczy na zdobycie szybkiej sławy w walce z Indianami
i powrót do oficerskiej śmietanki. Mimo rad doświadczonego Yorka,
bagatelizuje możliwości i zdolności Apaczów, a ich wielkiego
wodza Cochise traktuje jak podrzędnego dzikusa. Niepoprawna odwaga i
ślepa chęć zdobycia sławy zamiast do chwały prowadzi go do
samozniszczenia, a jego wojska do klęski.
Oglądając ten film,
można dostrzec dwa rodzaje pojedynku osobowości. Jeden to
bezpośredni pojedynek racji i zdolności między Kapitanem Kirby
Yorkiem (John Wayne), a Pułkownikiem Owenem Thursdayem (Henry
Fonda). W tym pojedynku zwycięzcą jest York, bo odziały stacjonujące w Fort Apache ostatecznie
przechodzą pod jego komendę. Drugi pojedynek to ten
korespondencyjno-aktorski między Johnem Waynem a Henrym Fondą o
miano pierwszoplanowego aktora dramatycznego. Tutaj zwycięża w
moim mniemaniu Fonda, bo jego bohater jest niesamowicie wymowny i
przekonujący. To parszywiec, który na każdym kroku pokazuje
wyższość. Jest kilka scen, gdzie wybornie demonstruje najgorsze
cechy. Na przykład wtargnięcie do domu O’Rourków po to, by
zabrać córkę i dać wykład rodzinie na temat różnic
klasowo-obyczajowych dzielących wysokich oficerów i niskich. A
przecież młody Michael (John Agar) jest drugim porucznikiem i
podobnie jak on wychowankiem West Point. Gdy w jednej z ostatnich
scen York rzuca Thursdayowi rękawicę, ten lekceważąco stwierdza,
że nie pochwala pojedynków i zastanowi się, czy po powrocie
walczyć czy oddać go pod sąd wojenny. Jedyną słuszną decyzją
Thursdaya jest oddelegowanie podczas finałowej bitwy Kirbyego wraz z
młodym Michaelem na tyły. To taki wyjątek potwierdzający regułę,
przejaw wielkości i mądrości, próbujących się przebić przez
skorupę złych cech.
Chyba najcenniejszą
rzeczą, jaką daje obejrzenie tego arcydzieła, jest pewna
sprzeczność, której ciężar na swoje barki mógł wziąć tylko
John Ford. Z jednej strony film jest patetyczny i owiany amerykańską
propagandą gloryfikującą mit kawalerii. Przedstawienie
kawalerzystów jako wielkiej szczęśliwej rodziny, żyjącej
beztrosko pośród malowniczych krajobrazów Monument Valley,
toczących od czasu do czasu potyczki z Indianami przy
akompaniamencie trąbki, śpiewających tradycyjne pieśni
żołnierskie lub popijających whisky. Ale to tylko pozory. Bo z
drugiej strony dostajemy postać Owena Thursdaya jako metaforę
George'a Custera, a filmową masakrę jako metaforę Little Bighorn –
czyli inspiracja wypływająca wprost z niechlubnych kart historii
amerykańskiego wojska. Tym co spaja wyżej wymienione żywioły jest
poezja obrazu, dzięki której John Ford stworzył niepowtarzalne tło
dla opowieści i mitów amerykańskiego pogranicza. I to zdecydowanie
najmocniejsza rzecz w Forcie Apache. Dowód
umiejętności i wyczucia Ojca Westernu. Co jeszcze? Gra
aktorów, muzyka, piękne zdjęcia – to wszystko niewątpliwie też
jest w omawianym filmie. Czy Fort Apache jest najważniejszym akcentem Trylogii Kawaleryjskiej? To
nie takie proste – John Ford każdy film kręcił inaczej i to samo
tyczy się wojskowego tryptyku, którego wszystkie trzy odsłony to
dzieła zupełnie inne i niepowtarzalne. Dla każdego fana westernu pozycje obowiązkowe! To kopalnia westernowych diamentów.
Polecam.