W pierwszej połowie
dziewiętnastego wieku do USA napłynęła wielka fala imigrantów,
głównie Irlandczyków. Ameryka błyskawicznie się rozwijała i
potrzebowała nowych obywateli, ale to wcale nie znaczy, że witała
ich z otwartymi ramionami. Tłoczyli się w metropoliach takich jak
Nowy Jork, zasilając tamtejsze slumsy i pracując za minimalną
płacę lub organizując się w gangi. Po jakimś czasie każda ulica
i skwer miały swój gang, a nad każdą dzielnicą opiekę
roztaczała jakaś wpływowa grupa. W czasie Wojny Secesyjnej, gdy
przemysł pracował pełną parą i modna stała się walka o prawa
pracownicze, ex-gangsterzy pełnili już istotne role w związkach
zawodowych, a po wojnie byli już establishmentem, zajmującym się
polityką i obstawiającym najważniejsze stanowiska państwowe. To
głównie oni, na czele kolejnych fal przybyszów, ruszyli na podbój
dzikiego zachodu w drugiej połowie XIXw. Gang - jako model
organizowania się amerykańskich imigrantów - funkcjonował
najpierw w slumsach, potem w masowych organizacjach społecznych, a
na końcu wśród uprzywilejowanych elit sprawujących władzę na
nowo zasiedlanych terytoriach takich jak Nowy Meksyk. Dlaczego o tym
piszę? Ano dlatego, że wojna w Hrabstwie Lincoln to nic innego jak
walka dwóch dużych gangów: „Chłopców” sympatyzujących z
katolickimi-irlandzkimi elitami, którym przewodzili James Dolan i
Lawrence Murphy oraz „Regulatorów” związanych z nową falą
protestanckich biznesmenów i ranczerów, na czele których stali
John Tunstall, Alexander McSween i John Chisum.
I mniej więcej w takich
realiach spotykamy się z bohaterami dyptyku Młode Strzelby I
i II (Young Guns I, II),
w którym dosyć kompleksowo podjęto temat Billy Kida. Zebrano tu do
kupy zarówno fakty i postaci historyczne (naciągnięte nieco na
potrzeby fabuły), legendy, jak i pewne kwestie sporne dotyczące
tożsamości i niektórych szczegółów z życia słynnego bandyty.
Tym niemniej oba filmy to raczej przedsięwzięcia widowiskowe,
mające na celu zachęcić pokolenie młodzieży przełomu lat
80'tych i 90'tych do nowego westernowego otwarcia. Co zresztą się
udało, bo filmy osiągnęły sukces. W obu z nich scenariusze
umiejętnie naginają prawdę, żeby wycisnąć maksimum wrażeń.
Nie ma tu zbyt wiele rewizji gatunku, czy głębszych prób
ugryzienia intencji bohaterów – ot czysta rozrywka, ale
zrealizowana w niezłym stylu i z dbałością o odwzorowanie
ówczesnych realiów.
Pierwsza część Młodych Strzelb ukazała się
1988r., a wyreżyserował ją Christopher Cain. Fabuła jest zbliżona
do innych podejmujących historię Billy Kida. Młody bandyta
(świetny Emilio Estevez) przypadkowo trafia do frakcji Johna
Tunstalla (Terence Stump) w okresie walki między nim a Lawrancem
Murphym (Jack Palance) o duży kontrakt dla armii. Murphy,
reprezentujący wpływowych skorumpowanych funkcjonariuszy hrabstwa –
tzw. „układ z Santa Fe” – dąży do zniszczenia konkurenta
wszelkimi możliwymi sposobami. Ambicje Tunstalla sięgają jednak
wysoko, więc Murphy wysyła swych ludzi, by go zamordowali. Ponieważ
nikt w Lincoln nie jest w stanie wyegzekwować prawa na potentacie,
zaprzysiężeni zostają „Regulatorzy” - młodociani
wychowankowie Tunstalla. Billy Kid wraz z kumplami rozpoczynają
krwawą zemstę na zabójcach mentora, a następnie szaloną ucieczkę
przed stryczkiem.
Dla mnie największym plusem filmu jest Emilio Estevez w roli Billy
Kida. To najbardziej przekonujący Henry McCarty a.k.a. William H.
Bonney jakiego zrodziło kino. Ani Johny Mack Brown, ani Jack Buetel,
ani Paul Newman, ani Geoffrey Deuel, ani Kriss Kristofferson nie
wyłuskali z tej postaci tyle wiarygodnej energii. Wszyscy wyżej
wymienieni aktorzy, łącznie z Estevezem, grając Billy Kida mieli w
czasie premiery przynajmniej dwadzieścia sześć lat. Ale tylko
Estevez wyglądał na te dziewiętnaście, które wówczas miał
Billy. Na dodatek gra starszego z synów Martina Sheena dobrze wyraża
genezę sławy bandyty z Nowego Meksyku – szaleńcze ADHD w
połączeniu z charyzmą i odrobiną szczęścia. To zdecydowanie
najlepsza rola w życiu tego aktora.
Jak
dobry nie byłby Emilio Estevez, w swoich czasach Młode
Strzelby
stanowiły raczej film młodzieżowy – mający na celu odwzorowanie
w scenografii dzikiego zachodu ówczesnych nastolatków z ich
problemami i nową falą buntu. Mamy tu tym samym highschoolowe
schematy takie jak „intrygujący nowy uczeń” (Billy – Emilio
Estevez), „zakochany poeta” (Doc – Kiefer Sutherland),
„odmieniec” (Chavez – Lou Diamond Philips), „nieśmiały
prawiczek” (Charley - Casey Siemaszko), „kapitan drużyny”
(Brewer – Charlie Sheen) itd. Film naszpikowano młodymi,
wschodzącymi gwiazdami hollywoodu, co uwydatniło głos nowego
pokolenia. Te zabiegi w połączeniu z dużym nakładem i
widowiskowością, odsunęły na drugi plan wartości artystyczne obu
części Młodych Strzelb,
ale sprawiły, że filmy te okazały się oglądalne i praktycznie
się nie starzeją. W pewnym sensie wciąż są aktualne, a powyższe
schematy można dopasować do kolejnych pokoleń.
Mimo
naginania faktów historycznych na potrzeby widowiskowości, uważam
że scenarzysta John Fusco i reżyser Christopher Cain spisali się
nieźle jeśli chodzi o oddanie realiów wojny w Hrabstwie Lincoln. W
zgrabny sposób, za pomocą treściwych dialogów i kilku
początkowych scen, widz zostaje wprowadzony w podłoże konfliktu i
dobrze się w nim odnajduje. Każda kolejna scena w mniejszym lub
większym stopniu nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, a każda z
postaci dysponuje atrybutami swojego prawdziwego odpowiednika.
Największa rozbieżność jest u Johna Tunstalla, granego przez
pięćdziesięcioletniego wówczas Terence'a Stampa (w rzeczywistości
Tunstall zginął w wieku dwudziestu czterech lat). Reszta aktorów
dobrana jest właściwie. Tym niemniej nie ma tu obiektywnego
spojrzenia – Billy Kid, niczym Robin Hood, jest idolem gminu, a
frakcja Regulatorów z góry ustawiona zostaje po tej „dobrej”
stronie konfliktu, walcząc niejako o słuszną sprawę. Tym samym
Młode Strzelby niczym
pod tym względem nie zaskakują.
Nie
będę porównywał tego westernu z innymi filmami o Billym Kidzie,
bo to nie ma większego sensu. Nie o to tu chodzi. Mogę napisać
tylko, że mi się ta interpretacja podoba, a ponieważ w czasach
premiery byłem dzieciakiem – dochodzi też pewien sentyment. Co
ciekawe, sequel Młode Strzelby II
podoba mi się jeszcze bardziej, bo oprócz wszystkiego o czym
pisałem wyżej, doszły tam elementy polemiki z klasycznymi
obrazami, a także genialna ścieżka dźwiękowa autorstwa Allana
Silverstri, którą uważam za jedną z najlepszych w historii
westernu. No ale o tym filmie kiedy indziej.
A wy co myślicie o Młodych Strzelbach?