.
Gdyby odstawić na bok
formę i wziąć na warsztat treść – czyli to, w jakich realiach
dany film się rozgrywa i o czym opowiada, ilość gatunków, odmian
i kategorii westernów można ograniczyć do minimum. Szczególnie,
że im dalej brniemy w nowoczesność, tym bardziej pomysłowo do
koncepcji westernu podchodzą twórcy. Im dalej brniemy w
kontrkulturę tym bardziej mielimy dokonania starych mistrzów niczym
jedna wielka maszynka do artystycznego mięsa. Bez względu na to,
czy komuś się to podoba czy nie – taki stan rzeczy musimy
zaakceptować, bo w takim świecie żyjemy. Wypada pamiętać, że
szeroko rozumianym westernem jest każdy film, który kojarzy się z
dzikim zachodem i nawiązuje do tego unikatowego klimatu. Ale w
węższym znaczeniu…
No właśnie, w tym
tekście chciałbym wspomnieć o trzech filmach będących w formie
spaghetti westernami. Django
Sergio Corbucciego z 1966r., Sukiyaki
Western Django Takashi Miike z 2007r. i Django
Unchained Quentina Tarantino z 2012r. O samych filmach nie
będę się rozpisywał, bo traktuję je tylko jako pretekst. Ten
pan-kulturowy tryptyk to świetne narzędzie do przedstawienia mojej
filozofii. Ale nie tylko. Dzięki tym trzem filmom widać jaki wpływ
na postmodernistów miał (i ciągle ma) western jako gatunek. Widać
też jakie piętno na filmowej kulturze odcisnęła włoska
stylistyka, stając się najbardziej rozpoznawalnym przykładem
nieamerykańskich historii rozgrywanych na dzikim zachodzie –
ostatecznie wkradając się w łaski pierwotnych twórców gatunku.
Mało tego, gdyby dobrze poszperać w książkach i starych
fotografiach, okazuje się, że każdy kontynent miał swój własny,
specyficzny frontier, na którym rozgrywały się historię podobne
do amerykańskich. A westernowa, zagraniczna fanzona chętnie do tego
nawiązuje. Co to wszystko znaczy?
Moim zdaniem miłość
do westernów i fascynacja nimi sprawia, że kolejne pokolenia
reżyserów i producentów rozpieszczają nas nowymi pomysłami na
filmy kowbojskie. Zakochani w westernach widzowie czekają
niecierpliwie na nowe odsłony. To uczucie jednak nie pomaga nam
trzeźwo definiować westernu jako gatunku. Każdy robi to na swój
sposób – za najwłaściwsze kryterium przyjmując ulubioną cechę.
A wraz z biegiem lat, pojawiają się coraz trudniejsze do
okiełznania przykłady i hybrydy westernowe. Krytycy, dziennikarze i
blogerzy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych
przedrostków dla słowa western. Wszystko po to, żeby dało się
kolejną egzotyczną wariację podpiąć pod ten gatunek. Ja nie
jestem ani bardzo konserwatywny, ani bardzo liberalny. Reprezentuję
umiarkowany konserwatyzm, nawiązanie do korzeni westernu, a zarazem
opowiadam się za implozją nazw i podziałów. Dlatego jest mi
bardzo na rękę sprowadzić je do trzech głównych kategorii, które
omówię na przykładzie trzech różnych filmów o tytule Django:
Zaczynamy od
podstawowego gatunku filmowego, który reprezentuje Django Unchained. Ten film wbrew obiegowej opinii tylko w niewielkim zakresie jest spaghetti westernem. Nawet jeśli sam Quentin Tarantino twierdzi inaczej, to ja się z nim niechętnie zgadzam. To jest po prostu Western – choć nowoczesny i stylizowany na spaghetti. Nazwanie Django Unchained spaghetti westernem, to tak jak nazwanie Kill Billa chińskim martialem. Bo też tematyką i stylistyką przypomina martiale, a akcja częściowo dzieje się na dalekim wschodzie. To samo tyczy się Nienawistnej Ósemki (The Hateful Eight) z 2015r.
Amerykański western
jako gatunek wciąż ewoluuje, i ciągle zmienia stylistykę i
przekaz. Najpierw był Westernem Niemym jak w przypadku Napadu
na ekspres Portera. Na początku
dwudziestego wieku pionierzy kinematografii przypieczętowali
obecność filmów o dzikim zachodzie, i tylko potrzeba było czasu i
innowacji technologicznych, żeby powstały największe arcydzieła
gatunku. Stało się to kilka dekad później, gdy narodził się
Western Klasyczny reprezentowany choćby przez Rzekę
Czerwoną Hawksa. Właśnie w latach
czterdziestych i pięćdziesiątych western osiągnął apogeum
zarówno fabularne jak i artystyczne, stając się monumentem
kinematografii i pozostawiając po sobie największe tytuły.
Następnie nadszedł kryzys i upadek starego Hollywood, a gatunek
wyewoluował w Western Rewizjonistyczny co możemy obserwować na
przykładzie zarówno wczesnej rewizji jak Strzały
o zmierzchu Peckinpaha, jak i późnej - vide Tańczący
z wilkami Costnera. Te nowe pokolenia
amerykańskich reżyserów, konkurując z twórcami europejskimi i
starymi klasykami, mniej więcej od początku lat 60'tych rozpoczęły
proces redefinicji gatunku – chcąc odświeżyć go,
odmitologizować i dostosować do percepcji kolejnych generacji. Był
to proces długi i niejednostajny, ale w końcu filmy o dzikim
zachodzie stały się Westernami Nowoczesnymi, łączącymi
wcześniejsze dokonania w jeden wielki kocioł czarownic. Dziś
Western to bardzo szeroki wachlarz stylistyczny, w którym mieszczą
się zarówno realistyczna, traperska Zjawa
Inarritu, jak i przerysowane, stylizowane na spaghetti obrazy
Tarantino. Jednak wszystkie wyżej wymienione filmy mają ważny
wspólny mianownik, bez którego trudno byłoby je nazwać Westernami
Właściwymi. Są nakręcone przez Amerykanów, a ich akcja
dzieje się na amerykańskim pograniczu. Warto w tym
miejscu podkreślić pewien paradoks. Wyśmiewane w latach 60'tych w
Stanach Zjednoczonych spaghetti westerny, w swym apogeum zrodziły
kilka arcydzieł kinematografii, a dziś mają znaczący wpływ na
hollywoodzkich twórców, czego przykładem są wyżej wymienione
obrazy Pana Quentina.
Drugim najważniejszym
gatunkiem jest Western Nieamerykański, który reprezentuje
film Django Sergio
Corbucciego. Dziś Westernami Spaghetti określa się filmy
posiadające pewne formalne cechy, mające swe korzenie w twórczości
klasyków włoskiego westernu jak Leone czy Corbucci. Ale ja na swoje
potrzeby rozszerzam nieco to pojęcie, zachowując jednak świadomość
różnic w stylistyce. Dlaczego? Dla ułatwienia. Początkowo
terminem spaghetti nazywano filmy włoskie, ale wielu badaczy
rozszerzało ten termin też do westernów hiszpańskich,
brytyjskich, francuskich, niemieckich, a nawet z innych krajów
Europy. W pewnym momencie western spaghetti stał się na tyle
popularnym i wpływowym zjawiskiem, że wyszedł poza swoje pierwotne
podwórko i stał się symbolem globalnym. Nadużywano tej nazwy, ale
i próbowano wielu innych nazw, które tylko utrudniały definicję
westernowej treści. Koncepcja uniwersalnego „Westernu
Nieamerykańskiego” mnie przekonuje na tyle mocno, że do tej
kategorii jestem skory zaliczyć nie tylko spaghetti western, ale
wszystkie nieamerykańskie
westerny, których akcja dzieje się na amerykańskim pograniczu.
Bez względu na przekaz, walory wizualno-dźwiękowe i rok produkcji.
Tutaj należy pamiętać
przede wszystkim o dwóch nacjach. Idąc chronologicznie - o
Niemcach, którzy dzięki fenomenowi Karola Maya i jego spuściźnie
jako jedni z pierwszych nieamerykanów kręcili westerny na większą
skalę i to jeszcze przed wojną: Fortuna
Franka Hansena z 1917r., Król
Kalifornii z 1936r. No a w latach sześćdziesiątych
nastąpił westernowy boom, którego owocem był szereg ekranizacji
Maya. Po dziś dzień (nawet chyba bardziej odczuwalnie niż Włosi)
Niemcy szczycą się swoimi westernowymi tradycjami i od czasu do
czasu wypuszczają jakiś western, np. Złoto
z 2013r.
Drugą nacją są
oczywiście Włosi, których zamiłowanie do westernów, energia i
wielki artyzm przypieczętowały spaghetti western jako oddzielny
gatunek, nadając mu szereg rozpoznawalnych cech. Choć nie od razu
stały się one jadowitymi operami, w których główne skrzypce
grali cyniczni antybohaterowie. Początkowo bardziej przypominały
amerykańskie B-westerny. Dopiero za sprawą twórczości takich
reżyserów jak Sergio Leone, Sergio Sollima, Sergio
Corbucci, Duccio Tessari narodził się właściwy spaghetti western.
Westerny, których akcja
rozgrywała się na amerykańskim pograniczu, produkowały też inne
kraje europy zachodniej. Jako przykład można podać hiszpańską
Dziką ziemię z
1962r. francuską kooperację Strzelby
dla San Sebastian z 1968r. Ale takie westerny kręcono też
w bloku wschodnim. Te ostatnie, z uwagi na różnice w formie i
przekazie, nazywano dla odmiany easternami. Są to np. czechosłowacki
Lemoniadowy Joe z
1964r., czy radziecki Jeździec
Bez głowy z 1972r. Jednak mimo znaczących
różnic w formie, wszystkie powyższe filmy mają ważny wspólny
mianownik – nieamerykański rodowód i akcję dziejąca się
na dzikim zachodzie. Czy to będzie włoskie Twarzą
w twarz Sollimy, czy niemieckie Winnetou,
złoto Apaczów Reinla, czy meksykańskie Giwery
i Flaki Cardona Jr.
I to tyle jeśli chodzi
o westerny właściwe, czyli filmy dziejące się na dzikim
zachodzie. Cała reszta to filmy naśladujące western. Raz z lepszym
raz z gorszym skutkiem. Można je nazywać wielorako, w sumie jak kto
chce. Można je też po prostu nazywać westernami jak wszystkie
inne, ale nie ma to większego znaczenia. Chodzi o to, żeby mieć
świadomość na czym polega różnica i nie zapominać czym jest
western właściwy i skąd się wywodzi. Wielu krytyków, przypinając
filmom łatki gatunkowe, kieruje się przede wszystkim stylistyką
filmowo-artystyczną. No i jest w tym sporo racji, bo japoński
Sukiyaki Western Django
z 2007r.
bardziej przypomina włoski western niż np. niemiecki czy
amerykański. Owszem, ale tylko w formie. W swoich
rozważaniach zapominamy o tak ważnych kryteriach jak historia,
geografia i obyczajowość, które to kwestie są nieodłączną
domeną gatunku. Dla mnie najważniejszą. W związku z powyższym
wyżej wymieniony film – Sukiyaki
Western Django westernem właściwym nie jest. Jest
japońskim filmem akcji stylizowanym na spaghetti western. Dlaczego?
Dlatego, że akcja nie dzieje się na amerykańskim pograniczu.
Podobnie westernami nie
będą nasze rodzime filmy Prawo
i pięść Hoffmana i Wilcze
Echa Ścibora-Rylskiego, których akcja dzieje się na
ziemiach odzyskanych. Nie będzie nim stylizowany na spaghetti
western, koreański Dobry, zły
i zakręcony, którego akcja dzieje się w Mandżurii. Nie
będzie nim też niemiecka Mroczna
Dolina z 2014r., bo fabuła toczy się w Austrii. Nie będą
to także filmy rozgrywające się na pozaziemskim frontierze jak
Odległy ląd Hyamsa
i Księżyc Zero Dwa
Bakera. Westernami nie będą też dramaty o współczesnej fabule,
jak To nie jest kraj dla starych
ludzi Coenów, Dajcie
mi głowę Alfredo Garcii Peckinpaha czy Czarny
dzień w Black Rock Sturgesa, bo dzieją się
w czasach, gdy już nie było pogranicza. Dla ułatwienia określa
się je mianem contemporary westernów. Idąc tym tropem, filmy
dziejące się w czasach zanim jeszcze powstało USA, jak Będbny
nad Mohawk Forda czy Ostatni
Mohikanin Manna to też nie są westerny tylko filmy
przygodowe, dla ułatwienia nazywane westernami kolonialnymi.
Westernami właściwymi
nie są też australijskie westerny, bo nie dzieją się na dzikim
zachodzie. Ale wg mnie pod kątem treści należałoby je potraktować
na równi z właściwymi westernami nieamerykańskimi. Dlaczego? Z
dwóch powodów. Po pierwsze australijski frontier kulturowo,
religijnie i obyczajowo prawie nie różnił się od amerykańskiego.
To też była brytyjska kolonia. Też zasiedlali ją anglosascy
emigranci; też mówili po angielsku; też wyznawali podobne religie;
nosili podobną broń; zamiast Indian mieli Aborygenów; preferowali
podobną zabudowę; dysponowali podobnymi plenerami. Po drugie i
najważniejsze Australijczycy byli pionierami westernowej
kinematografii równolegle do Amerykanów. Ich filmowcy kręcili już
w pierwszych latach kina na co najlepszym przykładem jest film The
Story of Kelly Gang z 1906r. Charlesa Taita, który
uważany jest za znaczący przełom kinematografii. Ten western to
zarazem pierwszy w historii kina film fabularny (feature film)
– czyli film o cechach (odpowiednia długość, konstrukcja
fabularna, itp), które z niewielkimi zmianami definiują filmy po
dziś dzień. Tak więc myślę, że można mówić o oddzielnej
kategorii Australijskich Westernów. Będą to np. niemy Napad
z bronią w ręku (Robbery Under Arms) z 1907r. Charlesa
MacMahona albo Australijska opowieść (Ban Hall, the Notorious Bushranger) Gastona Marvale'a, ale i nowoczesna Propozycja
(The Proposition) z 2005r. Johna Hillcoata.
Podsumowując powyższe
rozważania i biorąc pod uwagę te proste trzy kryteria, teraz już
bez trudu każdy film można szybko i sprawnie zweryfikować pod
kątem
Treści Westernowej.
Wystarczy zastanowić się, czy dzieje się na dzikim zachodzie czy
poza nim. Gdy już ustalimy, że akcja toczy się na amerykańskim
pograniczu i będziemy pewni, że to western właściwy – należy
zastanowić się, czy nakręcili go Amerykanie czy nie. Jeśli tak –
western, jeśli nie – western nieamerykański. Mamy XXI w. i
dziesiątki przeróżnych podgatunków filmu kowbojskiego, tylko komu
chciałoby się je wszystkie pamiętać.
Jednak mimo tych
prostych zasad zawsze znajdą się pozycje trudne do zdefiniowania i
mam w związku z tym konkursową zagadkę. Znacie takie dwa filmy: Westworld z 1973r. Michaela Crichtona i Kowboje i Obcy z 2011r. Jona Favreu? Oba pod względem techniczno-stylistycznym to hybrydy westernu i fantastyki. Ale gdybyśmy zapomnieli o fantastyce i spojrzeli na powyższe kryteria, to któremu z nich bliżej do właściwego westernu i dlaczego? Co istotnego różni te dwa filmy? Czekam na propozycje...