sobota, 24 lutego 2018

Billy Kid (Billy the Kid) - 1930r.


Przełom lat 20 i 30’tych dał branży filmowej nowe życie – z jednej strony odprężając materię kinematografii nadwyrężoną trzydziestoletnią ekspansją filmowej inwencji. Z drugiej strony postawił twórców przed trudami okiełznania nowych technologii, jak dźwięk czy kręcenie szerokoekranowe. Dostosowania percepcji i gustów widzów do nowego filmowego otwarcia. Ta zawierucha jest dobrze odczuwalna na przykładzie tytułów z początku lat trzydziestych. Ogląda się je z wysokimi oczekiwaniami, mając z tyłu głowy powidoki wyśmienitych westernów złotego okresu niemej epoki. Wśród reżyserów i aktorów pojawiają się zarówno nazwiska dobrze znane, jak i zupełnie nowe. I nie tak łatwo trafić na tych, którym udało się zachować przyzwoity poziom i blask minionej epoki. Okazuje się jednak, że w tym fascynującym okresie nazywanym Pre-Code nie jest wcale aż tak źle jak wynikałoby to z niskiego zainteresowania nim miłośników kina nowszego.
         Ciekawym filmem jest Billy Kid (Billy The Kid) z 1930r. w reżyserii Kinga Vidora. To protoplasta wszystkich dźwiękowych wersji o przygodach Henry’ego McCarty alias Williama Bonney i pierwszy oparty na książce Waltera Noble Burnsa. I faktycznie, gdyby przypomnieć sobie poszczególne sceny z późniejszych obrazów głównego nurtu, w których podejmowano temat Billy Kida jak np. Chisum, Pat Garrett i Billy Kid czy Młode Strzelby – to mamy tu kopalnię porównań i pierwowzorów. Chęć późniejszych twórców do remakowania tej historii wynika zarówno z samej wyrazistości Wojny Hrabstwa Lincoln, świetnie uchwyconej w książce The Saga of Billy the Kid, jak i z faktu, że film Vidora wypada naprawdę solidnie i po osiemdziesięciu ośmiu latach ogląda się go bez poczucia straty czasu. Ciekawostką jest też, że doradcą technicznym przy tym projekcie był William S. Hart, który użyczył odtwórcy tytułowej roli pistolet ze swojej prywatnej kolekcji, rzekomo należący niegdyś do prawdziwego Billy Kida. Zdjęcia kręcono w lokacjach Nowego Meksyku, ze sporym jak na tamte czasy rozmachem, co nadaje obrazowi dużo wiarygodności. Szkoda że nie zachowała się wersja widescreen, bo Vidor kręcił ten film jednocześnie w dwóch różnych technologiach i dziś możemy obejrzeć już tylko tę standardową 35mm.
         Film ma oczywiście plusy i minusy, więc najpierw trochę o plusach. Nieźle ugryziona kwestia konfliktu między przybyłymi do Lincoln wspólnikami Jackiem Tunstonem (niezły Wyndham Standing) i Magnusem McSweenem (Russel Simpson), a wrogo do nich nastawionym miejscowym potentatem Williamem Donovanem (dobry James A. Marcus). Jest to odwzorowanie animozji między Johnem Tunstallem i Alexandrem McSweenem, a Lawrencem Murphy – głównymi aktorami spięć w prawdziwej Wojnie Hrabstwa Lincoln. Niemniej interesujący jest drugoplanowy konflikt między Billy Kidem (John Mack Brown) i rewolwerowcem Bobem Ballingerem (niezły Warner Richmond). W tym wszystkim odnalazł się też poczciwy Wallace Beery odgrywający rolę szeryfa Pata Garretta, choć konflikt między nim a Kidem sprowadzono do podchodów i gierek słownych, zamiast prawdziwej walki. Niestety ja oglądałem wersję filmu przeznaczoną na rynek amerykański – która kończy się romantycznym happy endem i ucieczką Billy Kida z ukochaną do Meksyku. W wersji przeznaczonej na rynek europejski uszanowano prawdę historyczną, a Garrett zabija Billy’ego. Żałuję, że nie miałem okazji jeszcze tego wariantu zobaczyć, bo to mogłoby wiele zmienić w odbiorze. Bardzo istotna jest w tym wypadku różnica nie tylko historyczno-fabularna, ale i sama kwestia aktorskich poczynań i relacji między bohaterami.
         Paradoksalnie najsłabszą stroną filmu jest moim zdaniem gra Johna Macka Browna, który wcielił się w Kida. Po pierwsze jest to bardzo klasyczna-romantyczna wariacja Billy’ego – czyli Robin Hooda dzikiego zachodu. Co prawda potrafi z zimną krwią mścić się za zabicie chlebodawcy, ale jednak prezentuje zbiór cech typowego praworządnego bohatera-protagonisty. Samo to nie byłoby niczym złym, biorąc pod uwagę czasy powstania filmu, ale jednak gra Browna męczyła mnie. Z jego twarzy nawet na chwilę nie schodził sztuczny, przyklejony do ust uśmiech. To bardzo zinfantylizowało postać Williama Bonney. Dodany do fabuły fikcyjny romans z panną Claire (Kay Johnson) – narzeczoną Tunstona - jeszcze to wrażenie pogłębił. Do tego jest kilka scen, które z dzisiejszej perspektywy słabo się bronią jak np. moment zabicia Tunstona, który o wiele fajniej pokazano w Młodych Strzelbach, gdzie kompani oddalili się od szefa, ułatwiając sprawę mordercom. Tutaj rzeczony biznesmen sam wjeżdża w środek strzelaniny, dając się łatwo zabić. Scenę stepującego Browna też można było sobie podarować.
         Talent reżyserski Kinga Vidora rzadko zawodził i także w tym wypadku jest o wiele więcej za niż przeciw. Billy Kida śmiało mógłbym polecić osobom, które lubią stare kino, bo jest to historia wywołująca pewną nostalgię, ale też dobrze opowiedziana i zagrana. Z kolei westernowym maniakom polecę go jak najbardziej, bo na pewno wycisną z niego dużo dobrych emocji i wiele razy w ciągu tych niecałych stu minut wyłapią sceny będące pierwowzorem dla późniejszych adaptacji tej historii.



niedziela, 11 lutego 2018

3 x Django czyli kilka słów o westernowych genach

 .

Gdyby odstawić na bok formę i wziąć na warsztat treść – czyli to, w jakich realiach dany film się rozgrywa i o czym opowiada, ilość gatunków, odmian i kategorii westernów można ograniczyć do minimum. Szczególnie, że im dalej brniemy w nowoczesność, tym bardziej pomysłowo do koncepcji westernu podchodzą twórcy. Im dalej brniemy w kontrkulturę tym bardziej mielimy dokonania starych mistrzów niczym jedna wielka maszynka do artystycznego mięsa. Bez względu na to, czy komuś się to podoba czy nie – taki stan rzeczy musimy zaakceptować, bo w takim świecie żyjemy. Wypada pamiętać, że szeroko rozumianym westernem jest każdy film, który kojarzy się z dzikim zachodem i nawiązuje do tego unikatowego klimatu. Ale w węższym znaczeniu…
        No właśnie, w tym tekście chciałbym wspomnieć o trzech filmach będących w formie spaghetti westernami. Django Sergio Corbucciego z 1966r., Sukiyaki Western Django Takashi Miike z 2007r. i Django Unchained Quentina Tarantino z 2012r. O samych filmach nie będę się rozpisywał, bo traktuję je tylko jako pretekst. Ten pan-kulturowy tryptyk to świetne narzędzie do przedstawienia mojej filozofii. Ale nie tylko. Dzięki tym trzem filmom widać jaki wpływ na postmodernistów miał (i ciągle ma) western jako gatunek. Widać też jakie piętno na filmowej kulturze odcisnęła włoska stylistyka, stając się najbardziej rozpoznawalnym przykładem nieamerykańskich historii rozgrywanych na dzikim zachodzie – ostatecznie wkradając się w łaski pierwotnych twórców gatunku. Mało tego, gdyby dobrze poszperać w książkach i starych fotografiach, okazuje się, że każdy kontynent miał swój własny, specyficzny frontier, na którym rozgrywały się historię podobne do amerykańskich. A westernowa, zagraniczna fanzona chętnie do tego nawiązuje. Co to wszystko znaczy?
        Moim zdaniem miłość do westernów i fascynacja nimi sprawia, że kolejne pokolenia reżyserów i producentów rozpieszczają nas nowymi pomysłami na filmy kowbojskie. Zakochani w westernach widzowie czekają niecierpliwie na nowe odsłony. To uczucie jednak nie pomaga nam trzeźwo definiować westernu jako gatunku. Każdy robi to na swój sposób – za najwłaściwsze kryterium przyjmując ulubioną cechę. A wraz z biegiem lat, pojawiają się coraz trudniejsze do okiełznania przykłady i hybrydy westernowe. Krytycy, dziennikarze i blogerzy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych przedrostków dla słowa western. Wszystko po to, żeby dało się kolejną egzotyczną wariację podpiąć pod ten gatunek. Ja nie jestem ani bardzo konserwatywny, ani bardzo liberalny. Reprezentuję umiarkowany konserwatyzm, nawiązanie do korzeni westernu, a zarazem opowiadam się za implozją nazw i podziałów. Dlatego jest mi bardzo na rękę sprowadzić je do trzech głównych kategorii, które omówię na przykładzie trzech różnych filmów o tytule Django:

         Zaczynamy od podstawowego gatunku filmowego, który reprezentuje Django Unchained. Ten film wbrew obiegowej opinii tylko w niewielkim zakresie jest spaghetti westernem. Nawet jeśli sam Quentin Tarantino twierdzi inaczej, to ja się z nim niechętnie zgadzam. To jest po prostu Western – choć nowoczesny i stylizowany na spaghetti. Nazwanie Django Unchained spaghetti westernem, to tak jak nazwanie Kill Billa chińskim martialem. Bo też tematyką i stylistyką przypomina martiale, a akcja częściowo dzieje się na dalekim wschodzie. To samo tyczy się Nienawistnej Ósemki (The Hateful Eight) z 2015r.
        Amerykański western jako gatunek wciąż ewoluuje, i ciągle zmienia stylistykę i przekaz. Najpierw był Westernem Niemym jak w przypadku Napadu na ekspres Portera. Na początku dwudziestego wieku pionierzy kinematografii przypieczętowali obecność filmów o dzikim zachodzie, i tylko potrzeba było czasu i innowacji technologicznych, żeby powstały największe arcydzieła gatunku. Stało się to kilka dekad później, gdy narodził się Western Klasyczny reprezentowany choćby przez Rzekę Czerwoną Hawksa. Właśnie w latach czterdziestych i pięćdziesiątych western osiągnął apogeum zarówno fabularne jak i artystyczne, stając się monumentem kinematografii i pozostawiając po sobie największe tytuły. Następnie nadszedł kryzys i upadek starego Hollywood, a gatunek wyewoluował w Western Rewizjonistyczny co możemy obserwować na przykładzie zarówno wczesnej rewizji jak Strzały o zmierzchu Peckinpaha, jak i późnej - vide Tańczący z wilkami Costnera. Te nowe pokolenia amerykańskich reżyserów, konkurując z twórcami europejskimi i starymi klasykami, mniej więcej od początku lat 60'tych rozpoczęły proces redefinicji gatunku – chcąc odświeżyć go, odmitologizować i dostosować do percepcji kolejnych generacji. Był to proces długi i niejednostajny, ale w końcu filmy o dzikim zachodzie stały się Westernami Nowoczesnymi, łączącymi wcześniejsze dokonania w jeden wielki kocioł czarownic. Dziś Western to bardzo szeroki wachlarz stylistyczny, w którym mieszczą się zarówno realistyczna, traperska Zjawa Inarritu, jak i przerysowane, stylizowane na spaghetti obrazy Tarantino. Jednak wszystkie wyżej wymienione filmy mają ważny wspólny mianownik, bez którego trudno byłoby je nazwać Westernami Właściwymi. Są nakręcone przez Amerykanów, a ich akcja dzieje się na amerykańskim pograniczu. Warto w tym miejscu podkreślić pewien paradoks. Wyśmiewane w latach 60'tych w Stanach Zjednoczonych spaghetti westerny, w swym apogeum zrodziły kilka arcydzieł kinematografii, a dziś mają znaczący wpływ na hollywoodzkich twórców, czego przykładem są wyżej wymienione obrazy Pana Quentina.
        Drugim najważniejszym gatunkiem jest Western Nieamerykański, który reprezentuje film Django Sergio Corbucciego. Dziś Westernami Spaghetti określa się filmy posiadające pewne formalne cechy, mające swe korzenie w twórczości klasyków włoskiego westernu jak Leone czy Corbucci. Ale ja na swoje potrzeby rozszerzam nieco to pojęcie, zachowując jednak świadomość różnic w stylistyce. Dlaczego? Dla ułatwienia. Początkowo terminem spaghetti nazywano filmy włoskie, ale wielu badaczy rozszerzało ten termin też do westernów hiszpańskich, brytyjskich, francuskich, niemieckich, a nawet z innych krajów Europy. W pewnym momencie western spaghetti stał się na tyle popularnym i wpływowym zjawiskiem, że wyszedł poza swoje pierwotne podwórko i stał się symbolem globalnym. Nadużywano tej nazwy, ale i próbowano wielu innych nazw, które tylko utrudniały definicję westernowej treści. Koncepcja uniwersalnego „Westernu Nieamerykańskiego” mnie przekonuje na tyle mocno, że do tej kategorii jestem skory zaliczyć nie tylko spaghetti western, ale wszystkie nieamerykańskie westerny, których akcja dzieje się na amerykańskim pograniczu. Bez względu na przekaz, walory wizualno-dźwiękowe i rok produkcji.
        Tutaj należy pamiętać przede wszystkim o dwóch nacjach. Idąc chronologicznie - o Niemcach, którzy dzięki fenomenowi Karola Maya i jego spuściźnie jako jedni z pierwszych nieamerykanów kręcili westerny na większą skalę i to jeszcze przed wojną: Fortuna Franka Hansena z 1917r., Król Kalifornii z 1936r. No a w latach sześćdziesiątych nastąpił westernowy boom, którego owocem był szereg ekranizacji Maya. Po dziś dzień (nawet chyba bardziej odczuwalnie niż Włosi) Niemcy szczycą się swoimi westernowymi tradycjami i od czasu do czasu wypuszczają jakiś western, np. Złoto z 2013r.
        Drugą nacją są oczywiście Włosi, których zamiłowanie do westernów, energia i wielki artyzm przypieczętowały spaghetti western jako oddzielny gatunek, nadając mu szereg rozpoznawalnych cech. Choć nie od razu stały się one jadowitymi operami, w których główne skrzypce grali cyniczni antybohaterowie. Początkowo bardziej przypominały amerykańskie B-westerny. Dopiero za sprawą twórczości takich reżyserów jak Sergio Leone, Sergio Sollima, Sergio Corbucci, Duccio Tessari narodził się właściwy spaghetti western.
        Westerny, których akcja rozgrywała się na amerykańskim pograniczu, produkowały też inne kraje europy zachodniej. Jako przykład można podać hiszpańską Dziką ziemię z 1962r. francuską kooperację Strzelby dla San Sebastian z 1968r. Ale takie westerny kręcono też w bloku wschodnim. Te ostatnie, z uwagi na różnice w formie i przekazie, nazywano dla odmiany easternami. Są to np. czechosłowacki Lemoniadowy Joe z 1964r., czy radziecki Jeździec Bez głowy z 1972r. Jednak mimo znaczących różnic w formie, wszystkie powyższe filmy mają ważny wspólny mianownik – nieamerykański rodowód i akcję dziejąca się na dzikim zachodzie. Czy to będzie włoskie Twarzą w twarz Sollimy, czy niemieckie Winnetou, złoto Apaczów Reinla, czy meksykańskie Giwery i Flaki Cardona Jr.
        I to tyle jeśli chodzi o westerny właściwe, czyli filmy dziejące się na dzikim zachodzie. Cała reszta to filmy naśladujące western. Raz z lepszym raz z gorszym skutkiem. Można je nazywać wielorako, w sumie jak kto chce. Można je też po prostu nazywać westernami jak wszystkie inne, ale nie ma to większego znaczenia. Chodzi o to, żeby mieć świadomość na czym polega różnica i nie zapominać czym jest western właściwy i skąd się wywodzi. Wielu krytyków, przypinając filmom łatki gatunkowe, kieruje się przede wszystkim stylistyką filmowo-artystyczną. No i jest w tym sporo racji, bo japoński Sukiyaki Western Django z 2007r. bardziej przypomina włoski western niż np. niemiecki czy amerykański. Owszem, ale tylko w formie. W swoich rozważaniach zapominamy o tak ważnych kryteriach jak historia, geografia i obyczajowość, które to kwestie są nieodłączną domeną gatunku. Dla mnie najważniejszą. W związku z powyższym wyżej wymieniony film – Sukiyaki Western Django westernem właściwym nie jest. Jest japońskim filmem akcji stylizowanym na spaghetti western. Dlaczego? Dlatego, że akcja nie dzieje się na amerykańskim pograniczu.
        Podobnie westernami nie będą nasze rodzime filmy Prawo i pięść Hoffmana i Wilcze Echa Ścibora-Rylskiego, których akcja dzieje się na ziemiach odzyskanych. Nie będzie nim stylizowany na spaghetti western, koreański Dobry, zły i zakręcony, którego akcja dzieje się w Mandżurii. Nie będzie nim też niemiecka Mroczna Dolina z 2014r., bo fabuła toczy się w Austrii. Nie będą to także filmy rozgrywające się na pozaziemskim frontierze jak Odległy ląd Hyamsa i Księżyc Zero Dwa Bakera. Westernami nie będą też dramaty o współczesnej fabule, jak To nie jest kraj dla starych ludzi Coenów, Dajcie mi głowę Alfredo Garcii Peckinpaha czy Czarny dzień w Black Rock Sturgesa, bo dzieją się w czasach, gdy już nie było pogranicza. Dla ułatwienia określa się je mianem contemporary westernów. Idąc tym tropem, filmy dziejące się w czasach zanim jeszcze powstało USA, jak Będbny nad Mohawk Forda czy Ostatni Mohikanin Manna to też nie są westerny tylko filmy przygodowe, dla ułatwienia nazywane westernami kolonialnymi.
        Westernami właściwymi nie są też australijskie westerny, bo nie dzieją się na dzikim zachodzie. Ale wg mnie pod kątem treści należałoby je potraktować na równi z właściwymi westernami nieamerykańskimi. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze australijski frontier kulturowo, religijnie i obyczajowo prawie nie różnił się od amerykańskiego. To też była brytyjska kolonia. Też zasiedlali ją anglosascy emigranci; też mówili po angielsku; też wyznawali podobne religie; nosili podobną broń; zamiast Indian mieli Aborygenów; preferowali podobną zabudowę; dysponowali podobnymi plenerami. Po drugie i najważniejsze Australijczycy byli pionierami westernowej kinematografii równolegle do Amerykanów. Ich filmowcy kręcili już w pierwszych latach kina na co najlepszym przykładem jest film The Story of Kelly Gang z 1906r. Charlesa Taita, który uważany jest za znaczący przełom kinematografii. Ten western to zarazem pierwszy w historii kina film fabularny (feature film) – czyli film o cechach (odpowiednia długość, konstrukcja fabularna, itp), które z niewielkimi zmianami definiują filmy po dziś dzień. Tak więc myślę, że można mówić o oddzielnej kategorii Australijskich Westernów. Będą to np. niemy Napad z bronią w ręku (Robbery Under Arms) z 1907r. Charlesa MacMahona albo Australijska opowieść (Ban Hall, the Notorious Bushranger) Gastona Marvale'a, ale i nowoczesna Propozycja (The Proposition) z 2005r. Johna Hillcoata.
        Podsumowując powyższe rozważania i biorąc pod uwagę te proste trzy kryteria, teraz już bez trudu każdy film można szybko i sprawnie zweryfikować pod kątem Treści Westernowej. Wystarczy zastanowić się, czy dzieje się na dzikim zachodzie czy poza nim. Gdy już ustalimy, że akcja toczy się na amerykańskim pograniczu i będziemy pewni, że to western właściwy – należy zastanowić się, czy nakręcili go Amerykanie czy nie. Jeśli tak – western, jeśli nie – western nieamerykański. Mamy XXI w. i dziesiątki przeróżnych podgatunków filmu kowbojskiego, tylko komu chciałoby się je wszystkie pamiętać.

        Jednak mimo tych prostych zasad zawsze znajdą się pozycje trudne do zdefiniowania i mam w związku z tym konkursową zagadkę. Znacie takie dwa filmy: Westworld z 1973r. Michaela Crichtona i Kowboje i Obcy z 2011r. Jona Favreu? Oba pod względem techniczno-stylistycznym to hybrydy westernu i fantastyki. Ale gdybyśmy zapomnieli o fantastyce i spojrzeli na powyższe kryteria, to któremu z nich bliżej do właściwego westernu i dlaczego? Co istotnego różni te dwa filmy? Czekam na propozycje...