sobota, 4 marca 2017

Pojedynek w Słońcu (Duel in the Sun) - 1946r.

Pojedynek w Słońcu (Duel in the Sun) z 1946r. to o wiele więcej niż western. To jeden z monumentalnych melodramatów lat czterdziestych, czyli złotej epoki Hollywood, a zarazem adaptacja powieści Nivena Buscha o tym samym tytule. Nakręcony w technologii Technicolor za ogromną jak na ówczesne czasy sumę jedenastu milionów dolarów. Produkcją zajmował się David O. Selznick – czyli twórca Przeminęło z Wiatrem, więc nie dziwię się, że po 70 latach film nadal robi piorunujące wrażenie, szczególnie wizualne.
          Historia powstawania Pojedynku w Słońcu jest burzliwa. Wystarczy wspomnieć, że zatrudniano i zwalniano siedmiu różnych reżyserów (co u Selznicka nie było niczym niezwykłym), z których najpoważniejszą rolę odegrał King Vidor i to jemu przypisuje się największy wpływ na całokształt. Przekroczono zakładany budżet ośmiu milionów dolarów. Nakręcono prawie trzydzieści godzin scen zanim rozpoczęto montaż tego dwuipółgodzinnego dzieła! Muzyką zajął się jeden z najwybitniejszych kompozytorów westernowych czyli Dimitri Tiomkin. Film osiągnął sukces komercyjny – jednak nie osiągnął porównywalnego sukcesu artystycznego, inkasując ledwie dwie oscarowe nominacje. Stało się tak z uwagi na fakt, że Selznick, który jednocześnie był autorem scenariusza, położył zbyt duży nacisk na wątek romantyczny, chcąc uwypuklić w kadrze Jennifer Jones (później została jego żoną). Aktorka zagrała naprawdę dobrze, za co zresztą dostała nominację do Oscara, ale wyniesienie na pierwszy plan uczuciowości, czyli lawirowania między platoniczną miłością do Jesse'go a romansem z Lewtonem, sprawiło, że przygodowy z założenia film w odbiorze stał się nieco kiczowaty i nie wzbudził zachwytu Akademii na miarę Przeminęło z Wiatrem. Oczywiście zmęczone Drugą Wojną Światową i szczęśliwe z powodu jej zakończenia „ludziska” walili do kin w USA drzwiami i oknami. Nie inaczej było, gdy film puszczano w kinach polskich.
          Wielki hołd należy złożyć K. Vidorowi, bo mimo że po konflikcie z Selznickiem reżyser wycofał się z produkcji jeszcze przed zakończeniem zdjęć, to jednak jemu zawdzięczamy westernowo-historyczne zacięcie filmu. To on kładł największy nacisk na ukazanie w filmie (podobnie zresztą jak to było w powieści) zmierzchu złotej ery dzikiego zachodu, ujarzmionego dekady wcześniej przez posiadaczy ziemskich i potężnych hodowców bydła. W latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, gdy kolej – a także idące wraz z nią postęp i rozwój – zaczęły odważnie wkraczać w najdziksze i najbardziej konserwatywne rejony USA, w tym wypadku do Teksasu, musiało dojść do konfliktu starego i nowego porządku.
         I ten właśnie konflikt reprezentują dwaj synowie bogatego ranczera Senatora Jacksona McCanlesa (Lionel Barrymore). Jesse (Joseph Cotten) to wykształcony i dobrze wychowany miłośnik rozwoju i ładu, który staje po stronie budowniczych kolei i rozpoczyna pracę jako ich prawnik, doprowadzając do konfliktu z ojcem i wygnania. Z kolei Lutton (świetny Gregory Peck) to łobuzowaty kowboj, który woli poświęcać się spędom bydła, zabawom i romansom. Jego przywiązanie do ziemi i tradycji rodzinnych sprawia, że w oczach ojca jest tym „lepszym” z synów. Gdy w rozdartym obyczajowo i uczuciowo uniwersum pojawia się młoda, piękna metyska Pearl Chavez (wyborna Jennifer Jones), zawracając w głowach obu braciom, tragedia staje się nieunikniona.
           Nie będę więcej opowiadał o fabule filmu, bo to po prostu trzeba obejrzeć. Napiszę tylko, że ogląda się go dobrze – to taki trochę przedsmak przed nakręconym w kolejnej dekadzie Białym Kanionem. Sama historia jest niebanalna i jak na tamte czasy odważna pod względem obyczajowym. Ukazywanie na ekranie związków pozamałżeńskich przez cenzurę było wtedy niemile widziane i twórcy Pojedynku w Słońcu musieli się mocno napracować, żeby warstwa nakładowo-artystyczna przyćmiła taki „skandalik”. No ale w końcu Selznick miał w tym doświadczenie skoro udało się przeforsować słynne „Frankly, my dear, I don't give a damn” z Przeminęło z Wiatrem. Dziś może się to wydawać śmieszne, ale wtedy nikomu nie było do śmiechu.
            W filmie warto zwrócić uwagę na role drugoplanowe, bo tutaj nie ma słabych aktorów i słabych epizodów. Mi, oprócz wyżej wymienionych, najbardziej podobała się czarnoskóra Vashti (świetna Butterfly McQueen). Drugą panią, poza Jones, nominowaną do Oscara była Lillian Gish, grająca żonę Senatora: Laurę Belle McCalnes – kobietę dobroduszną, elegancką, ale i słabą. W oczy rzuca się też Walter Huston, który wcielił się w rolę nawiedzonego „pogromcy grzechu”, pastora Jubal'a Crabbie.

           Oczywiście parą królewską Pojedynku w Słońcu są egzotycznie piękna Jennifer Jones i nieprzyzwoicie przystojny Gregory Peck – myślę, że ta dwójka okazała się największym magnesem dla widzów, bo zarówno ich gra, jak i przedstawiona w filmie historia dramatycznego romansu, powala na kolana. Polecam ten film każdemu – nie tylko fanom westernów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz