William
A. Wellman gościł już na łamach westernowego bloga, bo na koncie ma kilka
wyśmienitych filmów o dzikim zachodzie. Należy jednak dodać, że nie był
reżyserem stricte westernowym, a raczej uniwersalnym. Karierę, najpierw przed a
potem za kamerą, zaczynał w czasach kina niemego, a dzieło Skrzydła (Wings) z 1927r., które wyreżyserował, zdobyło pierwszą w
historii nagrodę Akademii za najlepszy film. Sam Wellman nigdy Oscara nie
dostał, ale był trzykrotnie nominowany, choć ani razu za western. Tym niemniej
obrazy Pana Williama zwykle nie zawodzą, dlatego dziś kolejna odsłona jego
twórczości w postaci westernu Droga do
Yellow Sky (Yellow Sky) z 1948r.
Banda Stretcha (wyborny Gregory Peck) napada
na bank. Jedyną drogą ucieczki przed pościgiem są nieprzebyte słone pustkowia,
gdzie bandyci się gubią. Szybko też kończy im się woda. Bliscy śmierci trafiają
do wymarłego miasteczka o nazwie Yellow Sky, w którym mieszkają tylko dwie
osoby: starzec (James Barton) i jego wnuczka Mike (niezła Anne Baxter). Ocaleni
zamierzają zostać w mieście kilka dni, żeby odbudować siły, a następnie ruszyć
dalej. Pośród nich jest jednak Dude (świetny Richard Widmark) – elegancko
ubrany i przebiegły jak lis kanciarz, który odkrywa, że Mike i jej dziadek
skrywają pewien sekret. Odkrycie tajemnicy oraz rodzące się uczucie między
Stretchem i dziewczyną doprowadzają do konfliktu.
Nie przypadło mi do gustu polskie
tłumaczenie tytułu. Nazwa filmu to Yellow
Sky – a pierwszy człon czyli „Droga
do” ani nie ma nic wspólnego z oryginalnym tytułem, ani nie ma większego
znaczenia fabularnego. Nie jest to bynajmniej film drogi czy western
pionierski, choć oczywiście bohaterowie jakąś drogę pokonać musieli, zanim do
tytułowego Yellow Sky dotarli. Może to być dla niektórych mylące, bo nastój
filmu i symbolika postaci są zupełnie odmienne i zawierają w sobie cechy filmu
noir, a nawet westernu psychologicznego. Podobnie więc jak wcześniejszy film
kowbojski Wellmana pt. Zdarzenie w Ox-Bow (The Ox-Bow Incident) z 1943r.
tak i Yellow Sky jest niełatwe do zaszufladkowania.
Film ma świetne zdjęcia,
klimatyczną atmosferę i wyborny scenariusz oparty na niepublikowanej powieści
W.H. Burnetta - autora znanego z popularnych czarnych kryminałów jak choćby
zekranizowanego przez Raoula Walsha w 1941r. High Sierra. Fabularnie jest tu też blisko do nakręconego dużo
później westernu Przedsionek piekła
(Purgatory) z 1999r. w reżyserii Uli Edela, gdzie bandyci po napadzie na
bank też gubią się na pustyni, a następnie trafiają do tajemniczego miasteczka.
Zagubieni i przymierający głodem na pustkowiu? Hmm… gdzieś z tyłu głowy włącza
się mały przycisk z napisem Trzech ojców
chrzestnych (Hell’s Heroes).
Upiorna atmosfer miasta i dwójki jego rezydentów, czyli
starca i młodej dziewczyny, pchają niektórych do porównań Yellow Sky nie tyle z filmami czy powieściami, co z shakespearowskim poematem Burza (The Tempest). Ponoć Burnett miał
w jakimś stopniu inspirować się tamtą historią. Postanowiłem więc przeczytać ten utwór, a nawet zaliczyć
słuchowisko i stwierdzam, że trudno mi dostrzec przekaz podobny do dzieła
siedemnastowiecznego poety. Owszem, puste miasto mogłoby robić za wyspę, Mike i
jej dziadek mogliby odwzorowywać Mirandę i czarnoksiężnika Prospero, a Stretch
ewentualnie księcia Ferdynanda. Ale cała reszta już nie pasuje do Burzy, gdzie głównym wątkiem była
mistyfikacja mająca na celu doprowadzenie do odzyskania tronu przez prawowitego
władcę Mediolanu za pomocą magicznych sztuczek, duchów itp. Ilość istotnych
postaci i ich symboliki też jest zupełnie inna.
Interpretacje interpretacjami, ale
moją uwagę zwróciło kilka nowatorskich scen i ujęć, które inspirowały
późniejszych twórców. Jedną z nich jest kadrowanie przez gwintowaną lufę
winchestera Mike – podobny trik miał Samuel Fuller w Czterdziestu rewolwerach (Forty Guns) z 1957r. Nie wspominając już
serii filmów o Jamesie Bondzie, gdzie o ten motyw wzbogacono czołówkę. Inną
ciekawostką jest scena kulminacyjna, w której Stretch pojedynkuje się z dwoma
ex-podwładnymi. Tylko że akcja toczy się za zamkniętymi drzwiami; możemy
jedynie słuchać wystrzałów. W pewnej amerykańskiej recenzji przeczytałem
ciekawe porównanie tej sceny do strzelaniny otwarcia z filmu Sergio Leone Dobry, Zły i Brzydki (The Good, The Bad and
The Ugly) z 1966r. Odświeżyłem go sobie i faktycznie, tam trójka najemników
wbiega do salonu po Tuco, a kamera zamiast ich śledzić zmierza w stronę okna,
przez które po chwili wyskakuje postać grana przez Eli Wallacha. Co jeszcze?
Włoscy reżyserzy lubili umieszczać swoje fabuły w opustoszałych lub wymarłych
miasteczkach, więc zapewne film Wellmana stanowił dla nich pewną inspirację.
Skaliste kaniony, pustynne ostępy,
wymarłe miasteczko, bandy Apaczów, upiorna parka pustelników, krwiści i
przebiegli bandyci. Muzyka autorstwa dziewięciokrotnego zdobywcy Oscara,
wielkiego mistrza Alfreda Newmana. Do tego przekonywująca gra Pecka, Widmarka i
Baxter. Dobre role drugoplanowe czyli John Russel jako Lenghty i Charles Kemper
jako Warlus. Oto moja rekomendacja. Nie ma co więcej gawędzić, bo to pozycja must see dla miłośników klasyki kina.
Polecam.
0 komentarze:
Prześlij komentarz