Jeśli można powiedzieć,
że istnieje oddzielna kategoria filmów – tak zwane „westerny z
Randolphem Scottem”, to Rewolwerowcy (Gunfighters)
zdecydowanie się do nich zaliczają. I to wcale nie oznacza nic
strasznego – wręcz przeciwnie. Tytułowy film wyreżyserował
George Waggner w 1947r. i wydaje mi się, że scenariusz oparto
na starszym klasyku - prawdopodobnie z lat 30'tych,
który kiedyś oglądałem, ale nie pamiętam co to był za film i
nigdzie nie mogę go znaleźć. Być może pląta mi się po myślach
inna, czarno-biała wersja tego samego westernu. A może coś mi się
przyśniło, a pan Randolph po prostu ewoluuje w moich oczach, bo
prawdę mówiąc, z każdym kolejnym obejrzanym filmem, w którym
grał, coraz bardziej ten aktor mi imponuje.
Głównym bohaterem jest
rewolwerowiec, Brazos Kane. Jego sława staje się tak duża, że
pewnego dnia najlepszy przyjaciel wyzywa go na pojedynek. Po tym
incydencie Kane podejmuje decyzję o przejściu na emeryturę.
Zdejmuje pas i wiesza go na kołku, a potem wyjeżdża.
Dociera do miasteczka w Arizonie, gdzie staje się świadkiem
morderstwa popełnionego na znajomym ranczerze. Gdy informuje o
zajściu miejscowych, ci biorą go za zabójcę i niemal linczują.
Kane postanawia odszukać winnych na własną rękę. Pomaga mu w tym
stary ranczer Inskip (Charley Grapewin), młodzieniec o imieniu
Johnny (John Miles) i córka lokalnego hodowcy bydła Jane (Dorothy
Hart).
Ot, można by
powiedzieć, że to fabuła jakich wiele. Rewolwerowiec przyjeżdża
do nowego miejsca, gdzie wplątuje się w konflikt interesów i staje
po stronie słabszych. Przy okazji zakochuje się w pięknej
dziewczynie i uczy młokosa jak radzić sobie z bronią. Niby
standard, ale nie do końca. Jest w tym filmie coś jeszcze, co
sprawia, że dobrze się go ogląda, dobrze się o nim rozmyśla i
dobrze się o nim pisze. Wątek kryminalno-psychologiczny –
poprowadzony powoli i umiejętnie. Uwikłanych jest w
niego wiele osób i Brazos Kane, domyślając się kto jest mordercą,
musi działać subtelnie. Utrudniają mu to: decyzja o odstawieniu w
kąt broni palnej; fakt, że zaufana dziewczyna ma siostrę
bliźniaczkę; oraz hermetyczne małomiasteczkowe środowisko, w
którym jako rewolwerowiec i rzekomy zabójca - jest persona non
grata.
Rewolwerowcy to klasyczny western, ale moim zdaniem posiadający cechy westernu psychologicznego, choć jeszcze nie tak wyraźne. Lata czterdzieste to okres, gdy westerny powstawały jak grzyby po deszczu, ale producenci, reżyserzy i scenarzyści
coraz śmielej łączyli gatunki – dodawali elementy kryminału,
filmu noir, dramatu. Wikłali swoich bohaterów w coraz bardziej
skomplikowane intrygi i tworzyli postaci niejednoznaczne. Okres świetności tych filmów przypadł na lata pięćdziesiąte (Anthony Mann, Samuel Fuller, Budd Boetticher), ale jego początki sięgają jeszcze kina niemego, gdzie powstały archetypy tego podgatunku.
Czy spojrzymy w przód
na Strzały o Zmierzchu, czy w tył na Western Union, Randolph Scott
na przestrzeni całej swojej kariery grywał role nie do końca
praworządnych bohaterów, nawróconych lub z dwuznaczną
przeszłością i był w tym dobry. Mam wrażenie, że w Gunfighters
klasyczny motyw ex-rewolwerowca, który przybywa do miasteczka, gdzie
broni słabszych, jest tylko pretekstem do pokazania czegoś bardziej
złożonego. Kane to zabijaka, ale potrafi też być dobrym
człowiekiem. No właśnie, tylko czy aby na pewno dobrym, czy może
wyrachowanym i skutecznym? Czy jest naiwny, wierząc, że da się uwolnić od
przeszłości i zapomnieć o tym, w czym jest się najlepszym? Czy
jest egoistą – gdy odjeżdża, nie wypełniwszy własnego
postanowienia? Czy może to wszystko jest jego sposobem na życie?
Znamienny jest cytat z początku filmu:
„Kiedy twój
najlepszy przyjaciel wyzywa cię na pojedynek, to znaczy, że już
czas by odstawić broń. Ale tak właśnie było w Panhandle, w
Wichita, w Dodge... żyć lub umrzeć – w zależności od tego, kto
prędzej wyciągnie rewolwer...”
Końcówka
filmu, w której Brazos odjeżdża w siną dal w towarzystwie Jane
pozostawia jego przyszłość w domysłach widza. Wiemy, że co jakiś
czas jest zmuszony zmienić swoje miejsce na ziemi, podróżując ze
wschodu na zachód. Był już w Texasie, próbował w
Kansas, teraz nie wyszło w Arizonie. Czy w końcu
znalazł miłość i uda mu się ustatkować, tym razem gdzieś w
Kalifornii? Czy może historia zatoczy koło i nawiąże do
powyższego cytatu?
Dla
mnie Brazos Kane to bardzo ciekawa postać, a sam film Rewolwerowcy
to kolejny mały krok w ewolucji westernu, który to gatunek w następnej dekadzie bez reszty zapomni o ogniskowej atmosferze,
podziale na czarne i białe czy piosenkach śpiewanych przez głównych
bohaterów, i spłodzi całe mnóstwo arcydzieł, poprzeplatanych
przez mniej wyraziste i często wytykane palcem „westerny z Randolphem
Scottem”.
0 komentarze:
Prześlij komentarz