niedziela, 5 lutego 2017

O Westernowym blogu

Niestety nie udało mi się przenieść treści starego bloga na nowy adres – odtworzyliśmy tylko grafikę. Z tego powodu chciałbym powiedzieć kilka słów na temat własnej wizji blogowania o westernach oraz filozofii westernu. Chciałbym też wprowadzić własny podział tych filmów – uproszczony jednak w stosunku do wcześniejszego podziału, który stosowałem.
         Zawsze starałem się w notkach podchodzić do tematu nie na zasadzie recenzji, ale bardziej rozprawki o interesujących mnie wątkach i szczegółach, które warto uwypuklić i podkreślić. Ale ostatnio czytałem stare notki i doszedłem do wniosku, że wcale nie wychodziło mi to tak, jak bym chciał. A chciałbym nawiązywać więcej do dziedzin rzadko pojawiających się w recenzjach, takich jak geografia, historia, obyczajowość, wyłapywanie pewnych szczegółów, które sprawiają, że o danym dziele można opowiadać na wielu płaszczyznach (nie tylko filmowej) i łączyć je z konkretnym okresem w dziejach. Uważam, że to czyni westerny dziełami interesującymi. Ścisły związek z historią Stanów Zjednoczonych Ameryki i wydarzeniami, które pchnęły miliony ludzi do marszu na zachód; podboju krain należących niegdyś do Indian, a także wszystkich konsekwencji tego stanu rzeczy.
         To jest właśnie to, moi drodzy, na co rzadko zwracali uwagę Włosi, tworząc spaghetti westerny. Nie mieli odpowiednich plenerów predyspozycji i chęci, aby uchwycić sedno gatunku. Włosi to wielcy artyści, genialni odtwórcy klasycznych wątków westernowych i trudno odmówić im wykreowania charakterystycznego stylu i stworzenia kilku arcydzieł kinematografii. Ale to nie wybitna teatralność, świetna muzyka i nowatorski montaż sprawiają, że ja chłonę western. Bo dla mnie to jest przede wszystkim scenariusz (bo film to najpierw tekst - dopiero potem obraz) i związek przedstawionej w filmie fabuły z terenem, na którym się ona dzieje; z ludźmi; z historią; z odzwierciedleniem pewnej mentalności i sposobu myślenia zarówno pionierów i awanturników, ale i rdzennych mieszkańców dzikiego zachodu. Ciągi przyczynowo-wydarzeniowe. Akcje, które wywołują reakcje. To musi być wyczuwalne w sposób naturalny, a nie za sprawą dobranej symboliki lub kinematograficznych sztuczek. A to – z całym szacunkiem – potrafią najlepiej Amerykanie. Oczywiście jest wiele wyjątków od tej reguły o czym z pewnością będę pisał. Mam nadzieję, że rozumiecie to, co chcę przekazać, a jeśli nie, to zapewne wyjaśni się to w przyszłości. Nie oczekuję też, abyście się ze mną zgadzali. Każdy ma swoje zdanie i każdy na inny sposób przeżywa westerny.
         Od dziś podzielę westerny na pięć głownych kategorii: Westerny Nieme - obejmujące okres od pierwszych filmów ze studia T. Edisona, aż po rok 1928, gdy nakręcono pierwszy dźwiękowy western W starej Arizonie; Westerny Pre-Code, czyli wszystkie filmy kowbojskie od początków kina udźwiękowionego do mniej więcej połowy lat 30' (wraz z westernami B produkowanymi do 1939r.); Westerny Klasyczne, czyli filmy z okresu od przełomu lat 30'tych i 40'tych zapoczątkowanego fordowskim Dyliżansem do ostatniego westernu z Johnem Waynem, który tegoż gatunku symbolem niewątpliwie był. To nie oznacza oczywiście, że wszystko, co zostało zrobione wcześniej, jest klasyczne. Nie, kolejne dwie grupy czyli Antywesterny oraz ich odmiana czyli Spaghetti Westerny (czyli westerny nieamerykańskie, których akcja dzieje się na dzikim zachodzie), wcinają się klinem w klasykę przynajmniej na dwie dekady wstecz, a rozpoczyna ten okres kryzys holywoodzki przełomu lat 50' i 60', rewolucja obyczajowa i próby kręcenia westernów w nowym, niezależnym stylu. O ile moda na Spaghetti Westerny utrzymała się przez ledwie kilkanaście lat do połowy lat 70'tych, o tyle okres Antywesternów jako całości potrwa niemal do końca dwudziestego wieku, choć oczywiście znów gdzieś po drodze klinem wbiją się w niego Westerny Nowoczesne (lub Współczesne), pojawiające się już od połowy lat osiemdziesiątych – które stworzą piątą główną grupę. Dodatkową kategorią będą "Inne" - gdzie znajdą się wszelkie inne westerny oraz obrazy trudne do zdefiniowania takie jak hybrydy westernów z fantastyką, dramaty kostiumowe, obyczajowe czy filmy przygodowe, a nawet gry komputerowe.

         Na blogu, oprócz westernów, mogą pojawić się inne filmy, w szczególności związane z ważnymi, mającymi wpływ też na western, wątkami z historii USA, takimi jak niewolnictwo, Wojna Siedmioletnia, Rewolucja Amerykańska, Wojna Domowa, kolonizacja Ameryki, początki nafciarstwa, gorączka złota itp. Krótko mówiąc, celem nadrzędnym bloga jest dyskutowanie o tym, co sprawiło, że Ameryka była i jest taka, jaką ją postrzegamy.

4 komentarze:

Robert Steuer pisze...

Mógłbym polemizować z twoim stwierdzeniem, że film to najpierw tekst, a potem obraz, bo jest dokładnie na odwrót, to nie tekst, a właśnie obraz był początkiem (inspiracja), a w dalszej części motorem napędowym (rozwojem) tego zjawiska, które dzisiaj nazywamy KINEMATOGRAFIĄ. Gratuluję pomysłu na blog, chętnie czytam, każdy wpis, bo również jestem miłośnikiem westernu.

AndrzejB pisze...

Robert Steuer - dziękuję za komentarz i cieszę się, że czytasz. To że inspiracją dla rozwoju kinematografii był obraz i on był pierwszy to się zgadzam. Ale rozpatrując o filmie fabularnym (także westernie) mówimy o adaptacji pewnego tekstu (historii) na efekt wizualny. Tylko w bardzo początkowym okresie kina kręcone filmy były spontaniczne i pisane wyobraźnią samych operatorów narzędzi filmowych. Bardzo szybko filmowcy zdali sobie sprawę, że bez scenariusza, nie da się opowiedzieć historii na tyle porządnie, żeby zaangażować widzów na dużą skalę. O to mi głównie chodziło.

Robert Steuer pisze...

Wiele, w tym co piszesz jest prawdą, i się z tobą zgadzam, bo np: mamy wśród Oskarów nagrodę za obraz jak i za scenariusz (nawet rozdzielony na adaptowany jak i oryginalny) W moim życiu widziałem, mnóstwo, mnóstwo filmów nie tylko kinowych, ale właśnie również masę kina offowego, niezależnego, eksperymentalnego, niszowego długo by wymieniać. I właśnie jest trochę twórców, którzy nieposługującą się scenariuszem, jest pewna myśl, zarys, co chcieliby widzą pokazać, ale to tylko luźne kartki na lodówce poprzyklejane. "Wielka cisza" Philip Gröning, trylogia Qatsi Godfrey Reggio (tytuł pierwszej części - Koyaanisqatsi - pochodzi z języka Indian Hopi i oznacza wariackie życie). Mimo, że nad scenariuszem pracowało kilka osób, to zupełnie nie możemy tu mówić o typowym scenariuszu rozpisanym na sceny i dialogi. Podobnie pracują bracia Coen, którym luźne zapisy służą do tego by mieć pewne rozeznanie, czasami jest tego więcej czasami mniej. Więc aby kończyć jest tak, że te kino codzienne na pewno ma podstawę w scenariuszu filmowym, ale chciałem pokazać również, że nawet dziś nie jest to podstawą filmu, a przynajmniej każdego. Na koniec pytanie czy może powstać dobry film bez scenariusza? Odpowiedź jest oczywista. Może również powstać kiepski film na podstawie dobrego scenariusza. Pozdrawiam

AndrzejB pisze...

Jak sam napisałeś jest to raczej kino offowe, niezależne, eksperymentalne. Western to kanon i w pierwszych 6'ciu dekadach kinematografii najpopularniejszy amerykański gatunek. Poza tym ja bym zbyt pochopnie nie ulegał złudzeniom. To że nie napisano scenariusza, to nie znaczy, że go nie ma. To tak jak z muzyką. Ktoś może komponować czy grać utwory z głowy - co nie znaczy, że nie można ich zapisać za pomocą pięciolinii. Albo z matematyką. Ktoś może rozwiązywać równania z głowy - co nie znaczy, że nie można ich rozpisywać wg wzorów, krok po kroku. To takie filmowe czarodziejskie sztuczki. Filmowcy już od czasów Georgesa Meliesa prześcigają się w czarowaniu widzów ;).

Prześlij komentarz