sobota, 28 kwietnia 2018

Złowieszcze ranczo (Shadow Ranch) - 1930r.


No nie ma, nie ma tego czasu na wrzucanie notek za wiele. Jestem zaangażowany w sprawy akademickie i wiele różnych projektów poza redaktorskich, które pochłaniają moją energię. Do tego obserwuję też dużo mniejsze zainteresowanie ze strony czytelników tytułami bardzo starymi niż tymi dobrze znanymi lub nowymi. No cóż, od razu wyjaśniam, że również tytułowy western to nie jest film, który jakoś specjalnie polecam do oglądania wieczorem w szerszym gronie – po prostu przyzwoity jak na czasy, gdy powstał. Blog powołano do życia, aby analizować westernową kinematografię, wygrzebywać zapomniane pozycje lub podsuwać badaczom i analitykom gatunku tytuły interesujące także w skali mikrofilmowej. Ale cierpliwości – będą też teksty na temat lepiej rozpoznawalnych i nowszych filmów i seriali, i to jeszcze w tym kwartale.
        Głównym bohaterem dzisiejszego tekstu jest Buck Jones, który karierę zaczynał jeszcze w latach 20’tych jako jeździec, kaskader i westernowy szołmen – stanowił pomoc w filmach Toma Mixa. Zdarzało mu się też występować u Johna Forda. Jednak głównie kojarzy się z prostymi B-klasowymi produkcjami kowbojskimi z lat trzydziestych, gdzie wraz ze swym mądrym koniem Silverem, rozwiązywali problemy dzikiego zachodu.
        No ale właśnie, warto się na chwilę zatrzymać i poświęcić akapit tym wszystkim cudownym koniom (Wonder Horses), które w początkach kina udźwiękowionego były filmowym standardem. Główny bohater westernu bez cudownego konia nie przebiłby się do popkulturowej mentalności, bo w tamtych czasach kino wciąż w dużej mierze służyło do prostej rozrywki, a nie głębszej refleksji. Ten patent pojawił się jeszcze w epoce kina niemego, a ściślej w drugiej dekadzie XXw. Swojego Fritza miał William S. Hart. Na Tonym jeździł Tom Mix, George O’Brian dosiadał Mike’a, a pocieszny Hoot Gibson ujeżdżał Mutta. Nie inaczej było właśnie z Buckiem Jones’em, którego cudowny koń nosił popularne wówczas imię dla wierzchowca Silver (podobnie jak koń Lone Rangera). No cóż – w końcu nawet John Wayne miał swojego Duke’a i kilka innych zdolnych koni. Był nawet taki inteligentny konik o imieniu Rex, którego na przełomie lat 20’tych i 30’tych obsadzano jako główną gwiazdę filmową – zmieniali się tylko jego ludzcy partnerzy.
        Złowieszcze Ranczo (Shadow Ranch) to western z 1930r. w reżyserii Louisa Kinga na podstawie książki George’a M. Johnsona o tym samym tytule. Piszę o nim, ponieważ gdzieś pośród tych wszystkich bocznych produkcji z tamtego okresu wyróżnia się pewną fabularną wzorcowością, której echa łatwo dostrzec w wielu późniejszych westernach. Także i we wcześniejszych, no ale jeśli uznać początek kina udźwiękowionego za nowe otwarcie – to na przełomie lat 20’tych i 30’tych możemy przebierać w prekursorskich fabułach i scenariuszach.
Ale wracając do filmu.
        Dwóch przyjaciół po serii wygłupów na ranczu traci pracę i każdy z nich układa sobie życie na nowo. Beztroski Sim Baldwin (Buck Jones) pozostaje w żywiole i znajduje pracę u innego hodowcy, gdzie spędza dnie na ujeżdżaniu dzikich koni. Z kolei jego starszy kompan Ranny Williams postanawia wyjechać w nieznane. Po jakimś czasie Sim dostaje list od Ranny’ego, w którym stary druh informuje o posadzie zarządcy na ranczu Shadow. Właścicielką posiadłości jest młoda kobieta o imieniu Ruth. Ranny w liście prosi kompana o przybycie, bo potrzebna jest tam jego pomoc. Sim, długo nie myśląc, przystaje na prośbę przyjaciela i wyjeżdża. Gdy przybywa na ranczo Shadow, dowiaduje się, że Ranny został zabity strzałem w plecy, a właścicielkę nękają bandyci. Sim rozpoczyna prywatne śledztwo.
        No właśnie, motyw z nieznajomym (lub nieznajomymi), który przybywa (przybywają) w nową okolicę i stara się (starają się) rozwikłać zagadki to coś, co towarzyszyło westernom od dawna i stało się niemal gatunkiem wewnątrz gatunku. Sporo takich fabuł powstało w epoce klasycznej, ale już za kina niemego zdarzały się takie historie. Do głowy przychodzą mi Wirgińczyk (The Virgninian) z 1914r i Szeryf z Yellowdog (The Return of Draw Egan) z 1916r. Równolegle do Shadow Ranch inne dźwiękowe próby westernowe podejmowały tematykę nieznajomych zmuszonych do rozwikłania lokalnych problemów i wydaje mi się, że był to pewien trend. Np. western Trzech stróżów prawa (Branded Men) z 1931r. Phila Rosena albo Ujażmij go Kowboju (Ride Him, Cowboy) z 1932 z Waynem. Z kolei jako świetny przykład z lat czterdziestych wymieniłbym Rewolwerowców (Gunfighters) z 1947r. z Randolphem Scottem, a z późniejszej dekady Jeźdźca znikąd (Shane) z 1953r. Coś z innych okresów? Proszę bardzo - Synowie Katie Elder (The Sons of Katie Elder) z 1965r., Niesamowity Jeździec (Pale Raider) Clinta Eastwooda z 1985r. czy Pojedynek (The Duel) z 2016r.
        No dobra, zagalopowałem się z tymi porównaniami. Ten film nie dorównuje wyżej wymienionym. Ale mimo wszystko z morza ówczesnych westernów i tak jest godny obejrzenia. No ja oglądałem przynajmniej ze dwadzieścia gorszych westernów między 1929 a 1932 :)