piątek, 17 lutego 2017

Dyliżans (Stagecoach) - 1939r.

Przez dwadzieścia siedem lat zastanawiałem się dlaczego zawsze, gdy emitowano Dyliżans, moja matka rzucała wszystko i siadała przed telewizorem. Mogło wtedy nadejść tornado, trzęsienie ziemi lub tsunami, ale i tak nie oderwałoby to jej od oglądania. Dopiero gdy szanownej rodzicielki zabrakło, zacząłem to wszystko poważniej analizować. Do dziś nie zdołałem zgłębić do końca fenomenu tego wielkiego filmu, ale myślę, że w końcu jestem gotów, by o nim napisać.
           Dyliżans (Stagecoach) wyreżyserowany przez Johna Forda to western z 1939r, uważany za przełom w historii gatunku, a także przełom w samej westernowej karierze pana Johna, która od tamtego momentu nabrała pędu. Film zdobył dwa Oskary i jeszcze pięć dodatkowych nominacji; stał się też pierwszym z serii wielu wybitnych westernów Forda, trwającej aż do początku lat sześćdziesiątych, a której głównymi znakami rozpoznawczymi były plenery Monument Valley, trąbka kawaleryjska i John Wayne. Reżysera tego darzę wyjątkowym uczuciem, więc wybaczcie niecierpliwość i emocje, ale przejdę od razu do kilku istotnych z mojego punktu widzenia szczegółów:
           Film opowiada historię grupy osób podróżujących dyliżansem z Tonto do Lordsburga, czyli z miasteczka w Arizonie do miasteczka w Nowym Meksyku. Jest to trasa, która biegnie wzdłuż granicy z Meksykiem. Stop. Odwiedźmy na chwilę uniwersum. Woźnica (Andy Devine) ma żonę Meksykankę i wciąż opowiada, jak to musi harować na jej liczną rodzinę. Przy każdym z przystanków obejściem zajmują się Meksykanie lub nawet są właścicielami tych posiadłości. Mieszane indiańsko-meksykańskie lub meksykańsko-amerykańskie rodziny to nic nadzwyczajnego. Ringo w pewnym momencie informuje Dallas, że ma rancho po drugiej stronie granicy. Pod tym względem film trudno poddać jakiejkolwiek rewizji. Do mnie zwykli, prości ludzie w mieszanych związkach i na różnych szczeblach społecznych jak w fordowskim Dyliżansie, przemawiają bardziej niż panoszący się w Stanach meksykańscy gangsterzy z westernów lat 60'tych. Jak to było np. w Powrocie Ringa Duccio Tessariego, gdzie przed knajpami wisiały tablice zakazujące wstępu psom i gringos. To samo tyczy się muzyki. Czy można sobie wyobrazić, żeby coś lepiej pasowało do południowo-zachodniego pogranicza niż interpretacja ludowej pieśni Trail to Mexico użyta przez Carbonarę w Dyliżansie?
         Był to pierwszy film, który Ford nakręcił w Monument Valley i potem praktycznie już nie rozstawał się z tym miejscem. Nikt tak jak on nie filmował MV i zawsze były to nowe, świeże ujęcia, czy to w Mieście Bezprawia, czy to w Trylogii Kawaleryjskiej czy w Poszukiwaczach. Warto dodać, że ta sceneria zainspirowała mnóstwo późniejszych artystów, począwszy od Sergio Leone (Pewnego Razu na dzikim zachodzie), poprzez Roberta Zemeckisa (Powrót do przyszłości 3), Mario Van Peeblesa (Posse) aż po Gore Verbinskiego (Lone Ranger).
       Oczywiście inspiracje nie kończą się na Monument Valley. Sam film to jeden z chętniej remakowanych klasycznych westernów. W oparciu o hit Forda powstało później kilka filmów, żeby wymienić choćby Ringo Kid Gordona Douglasa z 1966r. czy Dyliżans do Lordsburga Teda Posta z 1986r. Jednak żaden z remaków nie dorównał pierwowzorowi. Sama postać Ringo Kida też odcisnęła piętno na świadomości twórców, którzy chętnie tym imieniem nazywali swoich pozytywnych bandziorów, jak np. Ringo - bohater dwóch filmów z 1965r. wspomnianego wcześniej Duccio Tessariego.
             Co jeszcze? Może to, że sam filmowy motyw dyliżansu, jako narażonego na atak środka transportu, tradycję ma długą jak historia kina. Już w pierwszych latach kinematografii takie filmy kręcono, jak choćby Western Stage Coach Hold Up z 1904r. w reżyserii Edwina S. Pottera z Broncho Billym w roli głównej. Z kolei wszystkie westerny, w których użyto tego motywu, trudno pewnie byłoby zliczyć na palcach rąk i nóg, tym niemniej najsłynniejszym dyliżansem chyba na zawsze pozostanie ten z 1939r.
         Omawiany film to początek wieloletniej współpracy J. Forda z Johnem Waynem i bez wątpienia wyprowadzenie Duke'a z ośmioletniego dołka, który zaliczył po swojej pierwszej wielkiej roli w Drodze Olbrzymów Walsha. Po drugiej szansie, którą dostał w Dyliżansie, stał się niekwestionowaną westernową gwiazdą nr jeden i został nią aż do śmierci, choć John Ford wspomniał kiedyś, że do talentu aktorskiego Wayne'a przekonał się dopiero dziewięć lat później, po Rzece Czerwonej Howarda Hawksa. I znowu zajrzyjmy w kadr filmu. Pierwsza scena z Ringo – widowiskowe przeładowanie Winchestera 1892 Saddle Ring. Ten rekwizyt przyrośnie do ręki Duke'a na długie dekady. Będzie się co najwyżej zmieniał model na Yellow Boy, ew. jakaś wycieczka do modelu Winchester 1894 lub kilku innych. Jeśli chodzi o broń, to mi w pamięci najmocniej utkwiły role Wayne'a w Rio Bravo i El Dorado Howarda Hawksa, gdzie nie rewolwery, a właśnie karabin odgrywał główną rolę, nie tylko wizerunkowo, ale i fabularnie.
             Ford lubił kręcić filmy nawiązujące do wątków historycznych i sprawdzał się w tym. Wybór opowiadania Ernesta Haycox'a Stage to Lordsburg bardzo mu przypasował. Powstania indiańskie opisywane w późniejszej Trylogii Kawaleryjskiej można powiedzieć, że dzieją się równolegle do tej opowieści. Tutaj głównym motywem jest informacja, że Geronimo opuścił rezerwat i grasuje po okolicy. Niestety Indianie są w Dyliżansie przestawieni bardzo stereotypowo i to jest największy mankament filmu. Ford zdawał sobie sprawę z kiepskiego wizerunku Indian w swoich wczesnych westernach i poważną rehabilitację rozpoczął już dziewięć lat później w Forcie Apache z 1948r, no a zwieńczył w Jesieni Czejenów w 1964r. Wojny wojnami, Indianie Indianami, ale przy okazji wątku Geronimo można było też np. przedstawić wagę telegrafu (lub jego braku) i porównać ją z innym zobrazowanym w filmie sposobem komunikacji, a mianowicie z Pony Express.
         Idźmy dalej. Wątek romantyczny to nieodzowna część westernów, bo te filmy – szczególnie w wydaniu fordowskim - to melodramaty. Na pierwszy rzut oka zbliżenie między Ringo i Dallas jest typowe dla filmów tamtego okresu. Zakazana miłość między dwojgiem wyrzutków. Ale czujne oko zwietrzy, że żadna scena czy dialog nie są dobrane bez powodu. Reżyser używa bohaterów do podsuwania kolejnych symboli, a także historycznych zdarzeń i rozpalających wyobraźnię informacji. Dallas, współczująca Ringo utratę ojca i brata, mimochodem zwierza się, że jej rodzina zginęła w masakrze w Górach Supperstition. Jest to ciekawa historia zwana też masakrą rodziny Peratla lub historią zaginionej kopalni złota Lost Duchman's, właśnie na terenie Arizony. Dzięki takim szczegółom opowieść nabiera głębi, a Ford swobodnie wplata w tło legendę o najsłynniejszej zaginionej kopalni złota w historii Ameryki. Co więcej – legendy lokalnej, bo mającej miejsce dokładnie w tamtym regionie.
         Kiedyś napisałem, że można byłoby założyć bloga tylko o filmach Johna Forda. Zmieniam zdanie. Można byłoby założyć bloga o samym Dyliżansie i zapewniam, że miesiącami dałoby się wrzucać tam notki odkrywające kolejne istotne szczegóły związane z przedstawionymi w filmie wydarzeniami, otoczką historyczno-geograficzną, aktorami, muzyką itd. Ja odpuszczę sobie pisanie o symbolice poszczególnych postaci na czele z zapijaczonym Dr Boone'm (oscarowy Thomas Mitchell). Pominę rzucający się w uszy i oczy mikimausing w scenie odprowadzania doktora i Dallas przez gromadkę Ligi Sprawiedliwości i Prawa. I wreszcie przemilczę kwestie charakterystycznej dla Forda obyczajowości rozgrywającej się na drugim i trzecim planie, bo o tym będzie mowa w przypadku Poszukiwaczy.
         Od 1939r. miało premierę mnóstwo ważnych westernów najwybitniejszych twórców gatunku, które zdążyły się już mocno zestarzeć, a ja odnoszę wrażenie, że Dyliżans w ogóle się nie starzeje i wciąż ogląda się go świetnie. To jeden z najmocniej rozpalających wyobraźnię westernów, a moja matka, świadomie lub nie, była tego najlepszym dowodem.

2 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Wiadomo, jeden z najlepszych filmów Forda oraz jeden z tych przełomowych obrazów w historii gatunku. Bez tego filmu dzieje westernu wyglądałyby inaczej, chociaż Ford sporo też czerpał z wcześniejszych, także niemych filmów, które kształtowały kino gatunkowe.

Ja ostatnio obejrzałem inny film Forda z 1939 - Bębny nad Mohawkiem z Henrym Fondą. Też zaliczany do westernów, ale zupełnie inny od Dyliżansu. Inny pod względem wizualnym (to pierwszy film Forda w kolorze), rozgrywający się w innej epoce (XVIII wiek), w innym miejscu (ale też chyba nakręcony w Utah, a nie nad Mohawkiem). No i poziom też nie ten - klasa niżej od Dyliżansu.

AndrzejB pisze...

No "Bębny nad Mohawk" to już zupełnie inny klimat. Jak pisałem w przypadku "Zjawy" - to czasy sprzed Rewolucji - bliższe "Ostatniemu Mohikaninowi". Będę o tym filmie kiedyś pisał, bo dla mnie jest to piekielny okres w historii podboju Zachodu.

Prześlij komentarz