sobota, 27 maja 2017

Ostatni Pociąg z Gun Hill (Last Train from Gun Hill) - 1959r.

Częstym motywem w westernach jest niecierpliwe oczekiwanie na pociąg. Niekiedy przyjazd żelaznego konia zwiastuje kłopoty dla czekającego jak na przykład w W samo południe Freda Zinnemanna; innym razem zwiastuje kłopoty dla przyjezdnego jak w Pewnego razu na dzikim zachodzie Sergio Leone (choć tu mamy do czynienia zaledwie z epizodem). Może być też przypadek, gdy przyjazd pociągu jest jak najbardziej pożądany i niecierpliwie oczekiwany. Wokół tego przypadku powstały pod koniec lat 50'tych dwa świetne westerny: 15:10 do Yumy Delmara Davesa i Ostatni pociąg z Gun Hill Johna Sturgesa. Oba są bardzo popularne, a mój osobisty wybór to film Sturgesa.
            Ostatni pociąg z Gun Hill (Last train from Gun Hill) powstał w 1959r, a jego reżyserem jest John Sturges, autor wielu świetnych westernów, jak choćby wcześniejszego Pojedynek w O.K. Corral z 1957r. i późniejszego Siedmiu wspaniałych z 1960r. Dziś zestawiam film Pana Johna ze zrobionym dwa lata wcześniej 15:10 do Yumy, ponieważ myślę, że Ostatni pociąg z Gun Hill to niejako odpowiedź na film Davesa i próba wykorzystania potencjału drzemiącego w motywie oczekiwania na pociąg. Film Sturgesa wydaje mi się jeszcze bardziej realistyczny, dynamiczny i trzymający w napięciu. To istny thriller z genialnym pojedynkiem dwóch wybitnych postaci, a zarazem aktorów. Przewagę Ostatniego pociągu nad Yumą poprę dużo ciekawszym scenariuszem, napisanym na podstawie opowiadania Lesa Chrutchfielda. Dodam też, iż dobrze się stało, że oba te filmy powstały, bo my – fani westernów – mamy w czym wybierać i o czym dyskutować.
            Film opowiada losy szeryfa Matta Morgana (świetny Kirk Douglas), któremu dwaj młodzi kowboje gwałcą i mordują żonę. Szeryf, w poszukiwaniu zemsty i obowiązku wobec prawa, postanawia doprowadzić morderców przed sąd. Śledztwo opiera na dwóch dowodach. Pierwszy to zeznanie synka Peteya, który widział jak matka zraniła w twarz jednego z oprawców. Drugi to zdobione siodło z inicjałami C. B. - zostawione wraz z koniem przez bandytów. Morgan rozpoznaje inicjały należące do jego przyjaciela sprzed lat, a zarazem człowieka, który uratował mu niegdyś życie – Craiga Beldena (Wyśmienity Anthony Quinn). Belden jest właścicielem wielkiego rancza nieopodal miasteczka Gun Hill – tam też udaje się szeryf Morgan...
            Myślę, że nie przesadzę jeśli konfrontację Anthony Quinna i Kirka Douglasa w Ostatnim pociągu z Gun Hill nazwę jedną z najciekawszych w historii westernu. Jest to o tyle wydatne zdarzenie, że granych przez nich panów łączy przyjaźń z młodości i szacunek do siebie nawzajem. Obaj stają też przed najważniejszym wyborem w życiu. Wyborem niczym z tragedii antycznej, gdzie nad bohaterami od początku ciąży fatum. Każdy ruch, każda kolejna decyzja prowadzą ich do nieuchronnego nieszczęścia.

            Postać Craiga Beldena to połączenie świetnie rozpisanej roli tragicznej ze niezapomnianą grą Anthony Quinna. Jego bohater nie jest zły – po prostu musi być bezwzględny w świecie, gdzie rządzi przemoc i bezprawie. Belden to postać negatywna, bo takiego dokonuje wyboru, ale z drugiej strony na każdym kroku emanuje ludzkimi cechami: zakłopotaniem, gniewem, strachem, miłością, troskliwością. Zdaje się być przeciwieństwem opanowanego, rzadko okazującego uczucia Morgana, który przedstawiony jest jako mściciel-profesjonalista. Beldenowi dziewięć lat wcześniej umarła żona i jako rozgoryczony wdowiec nie potrafił właściwie wychować syna. Dobrze wie, że teraz aby go ochronić będzie musiał zabić Morgana – inaczej sam zginie.

            Z kolei Matt Morgan to podręcznikowy przykład westernowego szeryfa. Szlachetny, praworządny, kochający bliskich i szanujący przyjaciół. Jest tak opanowany, że potrafi pokonać ból po stracie żony i zadowolić się zemstą w postaci doprowadzenia sprawców przed sąd. I tylko geniuszowi aktorskiemu Kirka Douglasa zawdzięczamy fakt, iż Morgan jest o wiele barwniejszy i bardziej niejednoznaczny niż wynikałoby to z szablonu, o którym napisałem wyżej. Dzięki świetnej grze bohater ten nabiera równie przejmujących cech co Craig Belden. Zaczyna mieć wątpliwości. W końcu on też staje przed najtrudniejszym w życiu wyborem: ma doprowadzić na stryczek jedynego syna swego przyjaciela. I to przyjaciela, który niegdyś uratował mu życie. Przyznam się, że ilekroć oglądam Ostatni pociąg, tylekroć mam wątpliwości, któremu z głównych bohaterów sekundować – z którym się utożsamiać.
           Film urzeka rozmachem i pięknymi zdjęciami Charlesa Langa realizowanymi w Arizonie. Są takie sceny, w których akcja przenosi się na ranczo Beldena. W momentach przyjazdu i odjazdu Matta albo pracujących tam kowbojów w tle widzimy piękne pasmo górskie, a wszystko wokół jest jak ekspresyjny pejzaż malowany pędzlem genialnego malarza. Warto też wspomnieć scenę z podpaleniem hotelu, gdzie Morgan przetrzymywał Ricka i z którego wychodzi, trzymając go na muszce. Gdy idą w stronę powozu, a potem jadą na stację, w tle widzimy trawiony wielkim ogniem hotel. Czegoś takiego nie dałoby się zdublować – to po prostu trzeba było zagrać i sfilmować jak należy za pierwszym razem. Świetna jest też scena kulminacyjna z rewolwerowym pojedynkiem, którego wyniku nie zdradzę, żeby nikomu nie odbierać frajdy. Do kompletu należy dodać niezłą grę postaci drugoplanowych, jak choćby Carolyn Jones grającą Lindę – kobietę rozdartą między miłością a nienawiścią do Craiga. Albo Earla Hollimana grającego nierozgarniętego i rozpieszczonego Ricka. Bardzo fajnie wypada Brad Dexter grający prawą rękę Beldena – niejakiego Beero. Muzykę napisał Dimitri Tiomkin i jak to u niego bywa, gdzieś na drugim planie koresponduje ze swoimi wcześniejszymi kompozycjami, tworząc klimat z jednej strony unikatowy, a z drugiej strony rozpoznawalny dla ucha.

            Podsumowując, to jeden z najlepszych westernów Sturgesa, ale i jeden z najmocniejszych punktów lat 50'tych – czyli epoki westernów psychologicznych. Zapożycza tematykę i niektóre sceny z 15:10 do Yumy, ale robi to tak doskonale i subtelnie, że nie sposób mówić tu o kopi tylko o polemice na najwyższym poziomie. Chwała wytwórni Paramount, że podjęła się realizacji tego tematu i że zleciła robotę Johnowi Sturgesowi – królowi westernowej akcji. Gorąco Polecam.


2 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Anthony Quinn miał wówczas status mistrza drugiego planu i w tym samym okresie potwierdził to w westernie "Warlock", gdzie przyćmił nawet Fondę i Widmarka. Tutaj już nie ukradł filmu, bo Douglas wypadł świetnie, mimo iż nie miał łatwego zadania, bo trudno sprawić aby taka szlachetna postać była ciekawa dla widza. Moim zdaniem Quinn jest tutaj tradycyjnie świetny, ale Douglas stworzył tu swoją najlepszą westernową kreację. Poza tym film podobał mi się bardziej niż podobna tematycznie "15:10 do Yumy". No i według mnie to najlepszy film Sturgesa.

AndrzejB pisze...

Mam podobne zdanie. Douglas miał piekielnie trudną postać do zabłyśnięcia, a zabłysnął i to mocno. Quinn mu dorównywał. Natomiast to, co Quinn zrobił w Dwóch złotych koltach, to już absolutny majstersztyk - nie ma chyba drugiej tak złożonej i wewnętrznie porozdzieranej westernowej postaci jak Morgan (no może Dobbs ze Skarbu Sierra Madre) ;).

Prześlij komentarz