wtorek, 11 września 2018

Droga do Yellow Sky (Yellow Sky) - 1948r.


William A. Wellman gościł już na łamach westernowego bloga, bo na koncie ma kilka wyśmienitych filmów o dzikim zachodzie. Należy jednak dodać, że nie był reżyserem stricte westernowym, a raczej uniwersalnym. Karierę, najpierw przed a potem za kamerą, zaczynał w czasach kina niemego, a dzieło Skrzydła (Wings) z 1927r., które wyreżyserował, zdobyło pierwszą w historii nagrodę Akademii za najlepszy film. Sam Wellman nigdy Oscara nie dostał, ale był trzykrotnie nominowany, choć ani razu za western. Tym niemniej obrazy Pana Williama zwykle nie zawodzą, dlatego dziś kolejna odsłona jego twórczości w postaci westernu Droga do Yellow Sky (Yellow Sky) z 1948r.
               Banda Stretcha (wyborny Gregory Peck) napada na bank. Jedyną drogą ucieczki przed pościgiem są nieprzebyte słone pustkowia, gdzie bandyci się gubią. Szybko też kończy im się woda. Bliscy śmierci trafiają do wymarłego miasteczka o nazwie Yellow Sky, w którym mieszkają tylko dwie osoby: starzec (James Barton) i jego wnuczka Mike (niezła Anne Baxter). Ocaleni zamierzają zostać w mieście kilka dni, żeby odbudować siły, a następnie ruszyć dalej. Pośród nich jest jednak Dude (świetny Richard Widmark) – elegancko ubrany i przebiegły jak lis kanciarz, który odkrywa, że Mike i jej dziadek skrywają pewien sekret. Odkrycie tajemnicy oraz rodzące się uczucie między Stretchem i dziewczyną doprowadzają do konfliktu.
              Nie przypadło mi do gustu polskie tłumaczenie tytułu. Nazwa filmu to Yellow Sky – a pierwszy człon czyli „Droga do” ani nie ma nic wspólnego z oryginalnym tytułem, ani nie ma większego znaczenia fabularnego. Nie jest to bynajmniej film drogi czy western pionierski, choć oczywiście bohaterowie jakąś drogę pokonać musieli, zanim do tytułowego Yellow Sky dotarli. Może to być dla niektórych mylące, bo nastój filmu i symbolika postaci są zupełnie odmienne i zawierają w sobie cechy filmu noir, a nawet westernu psychologicznego. Podobnie więc jak wcześniejszy film kowbojski Wellmana pt. Zdarzenie w Ox-Bow (The Ox-Bow Incident) z 1943r. tak i Yellow Sky jest niełatwe do zaszufladkowania.
              Film ma świetne zdjęcia, klimatyczną atmosferę i wyborny scenariusz oparty na niepublikowanej powieści W.H. Burnetta - autora znanego z popularnych czarnych kryminałów jak choćby zekranizowanego przez Raoula Walsha w 1941r. High Sierra. Fabularnie jest tu też blisko do nakręconego dużo później westernu Przedsionek piekła (Purgatory) z 1999r. w reżyserii Uli Edela, gdzie bandyci po napadzie na bank też gubią się na pustyni, a następnie trafiają do tajemniczego miasteczka. Zagubieni i przymierający głodem na pustkowiu? Hmm… gdzieś z tyłu głowy włącza się mały przycisk z napisem Trzech ojców chrzestnych (Hell’s Heroes).
Upiorna atmosfer miasta i dwójki jego rezydentów, czyli starca i młodej dziewczyny, pchają niektórych do porównań Yellow Sky nie tyle z filmami czy powieściami, co z shakespearowskim poematem Burza (The Tempest). Ponoć Burnett miał w jakimś stopniu inspirować się tamtą historią. Postanowiłem więc przeczytać ten utwór, a nawet zaliczyć słuchowisko i stwierdzam, że trudno mi dostrzec przekaz podobny do dzieła siedemnastowiecznego poety. Owszem, puste miasto mogłoby robić za wyspę, Mike i jej dziadek mogliby odwzorowywać Mirandę i czarnoksiężnika Prospero, a Stretch ewentualnie księcia Ferdynanda. Ale cała reszta już nie pasuje do Burzy, gdzie głównym wątkiem była mistyfikacja mająca na celu doprowadzenie do odzyskania tronu przez prawowitego władcę Mediolanu za pomocą magicznych sztuczek, duchów itp. Ilość istotnych postaci i ich symboliki też jest zupełnie inna.

             Interpretacje interpretacjami, ale moją uwagę zwróciło kilka nowatorskich scen i ujęć, które inspirowały późniejszych twórców. Jedną z nich jest kadrowanie przez gwintowaną lufę winchestera Mike – podobny trik miał Samuel Fuller w Czterdziestu rewolwerach (Forty Guns) z 1957r. Nie wspominając już serii filmów o Jamesie Bondzie, gdzie o ten motyw wzbogacono czołówkę. Inną ciekawostką jest scena kulminacyjna, w której Stretch pojedynkuje się z dwoma ex-podwładnymi. Tylko że akcja toczy się za zamkniętymi drzwiami; możemy jedynie słuchać wystrzałów. W pewnej amerykańskiej recenzji przeczytałem ciekawe porównanie tej sceny do strzelaniny otwarcia z filmu Sergio Leone Dobry, Zły i Brzydki (The Good, The Bad and The Ugly) z 1966r. Odświeżyłem go sobie i faktycznie, tam trójka najemników wbiega do salonu po Tuco, a kamera zamiast ich śledzić zmierza w stronę okna, przez które po chwili wyskakuje postać grana przez Eli Wallacha. Co jeszcze? Włoscy reżyserzy lubili umieszczać swoje fabuły w opustoszałych lub wymarłych miasteczkach, więc zapewne film Wellmana stanowił dla nich pewną inspirację.
              Skaliste kaniony, pustynne ostępy, wymarłe miasteczko, bandy Apaczów, upiorna parka pustelników, krwiści i przebiegli bandyci. Muzyka autorstwa dziewięciokrotnego zdobywcy Oscara, wielkiego mistrza Alfreda Newmana. Do tego przekonywująca gra Pecka, Widmarka i Baxter. Dobre role drugoplanowe czyli John Russel jako Lenghty i Charles Kemper jako Warlus. Oto moja rekomendacja. Nie ma co więcej gawędzić, bo to pozycja must see dla miłośników klasyki kina. Polecam.




0 komentarze:

Prześlij komentarz