piątek, 28 lipca 2017

Młode Strzelby (Young Guns) - 1988r.

W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku do USA napłynęła wielka fala imigrantów, głównie Irlandczyków. Ameryka błyskawicznie się rozwijała i potrzebowała nowych obywateli, ale to wcale nie znaczy, że witała ich z otwartymi ramionami. Tłoczyli się w metropoliach takich jak Nowy Jork, zasilając tamtejsze slumsy i pracując za minimalną płacę lub organizując się w gangi. Po jakimś czasie każda ulica i skwer miały swój gang, a nad każdą dzielnicą opiekę roztaczała jakaś wpływowa grupa. W czasie Wojny Secesyjnej, gdy przemysł pracował pełną parą i modna stała się walka o prawa pracownicze, ex-gangsterzy pełnili już istotne role w związkach zawodowych, a po wojnie byli już establishmentem, zajmującym się polityką i obstawiającym najważniejsze stanowiska państwowe. To głównie oni, na czele kolejnych fal przybyszów, ruszyli na podbój dzikiego zachodu w drugiej połowie XIXw. Gang - jako model organizowania się amerykańskich imigrantów - funkcjonował najpierw w slumsach, potem w masowych organizacjach społecznych, a na końcu wśród uprzywilejowanych elit sprawujących władzę na nowo zasiedlanych terytoriach takich jak Nowy Meksyk. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że wojna w Hrabstwie Lincoln to nic innego jak walka dwóch dużych gangów: „Chłopców” sympatyzujących z katolickimi-irlandzkimi elitami, którym przewodzili James Dolan i Lawrence Murphy oraz „Regulatorów” związanych z nową falą protestanckich biznesmenów i ranczerów, na czele których stali John Tunstall, Alexander McSween i John Chisum.
         I mniej więcej w takich realiach spotykamy się z bohaterami dyptyku Młode Strzelby I i II (Young Guns I, II), w którym dosyć kompleksowo podjęto temat Billy Kida. Zebrano tu do kupy zarówno fakty i postaci historyczne (naciągnięte nieco na potrzeby fabuły), legendy, jak i pewne kwestie sporne dotyczące tożsamości i niektórych szczegółów z życia słynnego bandyty. Tym niemniej oba filmy to raczej przedsięwzięcia widowiskowe, mające na celu zachęcić pokolenie młodzieży przełomu lat 80'tych i 90'tych do nowego westernowego otwarcia. Co zresztą się udało, bo filmy osiągnęły sukces. W obu z nich scenariusze umiejętnie naginają prawdę, żeby wycisnąć maksimum wrażeń. Nie ma tu zbyt wiele rewizji gatunku, czy głębszych prób ugryzienia intencji bohaterów – ot czysta rozrywka, ale zrealizowana w niezłym stylu i z dbałością o odwzorowanie ówczesnych realiów.
         Pierwsza część Młodych Strzelb ukazała się 1988r., a wyreżyserował ją Christopher Cain. Fabuła jest zbliżona do innych podejmujących historię Billy Kida. Młody bandyta (świetny Emilio Estevez) przypadkowo trafia do frakcji Johna Tunstalla (Terence Stump) w okresie walki między nim a Lawrancem Murphym (Jack Palance) o duży kontrakt dla armii. Murphy, reprezentujący wpływowych skorumpowanych funkcjonariuszy hrabstwa – tzw. „układ z Santa Fe” – dąży do zniszczenia konkurenta wszelkimi możliwymi sposobami. Ambicje Tunstalla sięgają jednak wysoko, więc Murphy wysyła swych ludzi, by go zamordowali. Ponieważ nikt w Lincoln nie jest w stanie wyegzekwować prawa na potentacie, zaprzysiężeni zostają „Regulatorzy” - młodociani wychowankowie Tunstalla. Billy Kid wraz z kumplami rozpoczynają krwawą zemstę na zabójcach mentora, a następnie szaloną ucieczkę przed stryczkiem.
         Dla mnie największym plusem filmu jest Emilio Estevez w roli Billy Kida. To najbardziej przekonujący Henry McCarty a.k.a. William H. Bonney jakiego zrodziło kino. Ani Johny Mack Brown, ani Jack Buetel, ani Paul Newman, ani Geoffrey Deuel, ani Kriss Kristofferson nie wyłuskali z tej postaci tyle wiarygodnej energii. Wszyscy wyżej wymienieni aktorzy, łącznie z Estevezem, grając Billy Kida mieli w czasie premiery przynajmniej dwadzieścia sześć lat. Ale tylko Estevez wyglądał na te dziewiętnaście, które wówczas miał Billy. Na dodatek gra starszego z synów Martina Sheena dobrze wyraża genezę sławy bandyty z Nowego Meksyku – szaleńcze ADHD w połączeniu z charyzmą i odrobiną szczęścia. To zdecydowanie najlepsza rola w życiu tego aktora.
         Jak dobry nie byłby Emilio Estevez, w swoich czasach Młode Strzelby stanowiły raczej film młodzieżowy – mający na celu odwzorowanie w scenografii dzikiego zachodu ówczesnych nastolatków z ich problemami i nową falą buntu. Mamy tu tym samym highschoolowe schematy takie jak „intrygujący nowy uczeń” (Billy – Emilio Estevez), „zakochany poeta” (Doc – Kiefer Sutherland), „odmieniec” (Chavez – Lou Diamond Philips), „nieśmiały prawiczek” (Charley - Casey Siemaszko), „kapitan drużyny” (Brewer – Charlie Sheen) itd. Film naszpikowano młodymi, wschodzącymi gwiazdami hollywoodu, co uwydatniło głos nowego pokolenia. Te zabiegi w połączeniu z dużym nakładem i widowiskowością, odsunęły na drugi plan wartości artystyczne obu części Młodych Strzelb, ale sprawiły, że filmy te okazały się oglądalne i praktycznie się nie starzeją. W pewnym sensie wciąż są aktualne, a powyższe schematy można dopasować do kolejnych pokoleń.
         Mimo naginania faktów historycznych na potrzeby widowiskowości, uważam że scenarzysta John Fusco i reżyser Christopher Cain spisali się nieźle jeśli chodzi o oddanie realiów wojny w Hrabstwie Lincoln. W zgrabny sposób, za pomocą treściwych dialogów i kilku początkowych scen, widz zostaje wprowadzony w podłoże konfliktu i dobrze się w nim odnajduje. Każda kolejna scena w mniejszym lub większym stopniu nawiązuje do prawdziwych wydarzeń, a każda z postaci dysponuje atrybutami swojego prawdziwego odpowiednika. Największa rozbieżność jest u Johna Tunstalla, granego przez pięćdziesięcioletniego wówczas Terence'a Stampa (w rzeczywistości Tunstall zginął w wieku dwudziestu czterech lat). Reszta aktorów dobrana jest właściwie. Tym niemniej nie ma tu obiektywnego spojrzenia – Billy Kid, niczym Robin Hood, jest idolem gminu, a frakcja Regulatorów z góry ustawiona zostaje po tej „dobrej” stronie konfliktu, walcząc niejako o słuszną sprawę. Tym samym Młode Strzelby niczym pod tym względem nie zaskakują.
         Nie będę porównywał tego westernu z innymi filmami o Billym Kidzie, bo to nie ma większego sensu. Nie o to tu chodzi. Mogę napisać tylko, że mi się ta interpretacja podoba, a ponieważ w czasach premiery byłem dzieciakiem – dochodzi też pewien sentyment. Co ciekawe, sequel Młode Strzelby II podoba mi się jeszcze bardziej, bo oprócz wszystkiego o czym pisałem wyżej, doszły tam elementy polemiki z klasycznymi obrazami, a także genialna ścieżka dźwiękowa autorstwa Allana Silverstri, którą uważam za jedną z najlepszych w historii westernu. No ale o tym filmie kiedy indziej.

         A wy co myślicie o Młodych Strzelbach?


5 komentarze:

Simply pisze...

A lubię Young Gunsów , patent z peyotlem to przebłysk geniuszu. Z resztą nie tylko za to.

AndrzejB pisze...

Simply, ja też lubię mimo pewnej dozy infantylności. Twórcy jednak pokazali kawałek niezłego dzikiego zachodu i zrobili fajną jazdę bez trzymanki zarówno w pierwszej jak i w drugiej części. Szkoda tylko, że w pierwszej części Pata Garretta grał Patrick Wayne, a nie William Petersen, bo ten drugi wypadł dużo lepiej.

Simply pisze...

Garrett , to jak dobrze pamiętam w jedynce pojawił się tylko na moment ( na potańcówce ) , był postacią piątego planu . Tak , że to bez znaczenia. Zapewne jeszcze nie wiedzieli że będą dwójkę robić - tu Garrett był ważną postacią , to i należało ją konkretnie obsadzić.
Infantylność? Young Guns to produkt lat 80', kiedy stawiano na młodość na całego i przede wszystkim uprawomocniono punkt widzenia młodych ludzi ( w ogóle pomysł na ten film wzięto od ,,Outsiderów'' Coppoli) . W westernie ( vide model hawksowski, fordowski , etc ) przyjęto traktować młodość , jako coś przejściowego, niedoskonałego, często kłopotliwego - westernowym nośnikiem słusznej racji jest zawsze mężczyzna dojrzały. A tu ten akcent został jasno i wyraźnie przesunięty . Jeszcze podkręcony tym, że bohaterowie to nie jakieś zagubione i niedoświadczone nieogary, lecz ekipa super sprawnych gunslingerów i przystojniaków, którzy od kopa mają widza w kieszeni.
Dwójka jest zupełnie inna , tak w narracji jak i w nastroju . Przez przyjęcie luźniejszej, epizodycznej formy ( jak u Peckinpaha) podkreślony zostaje rosnący chaos wokół bohaterów , przeciwko którym równo działa czas i przestrzeń.

AndrzejB pisze...

Simply, tak to się zgadza i fajnie, że kino w tamtych latach dorosło do robienia z małolatów pełnoprawnych głównych bohaterów. Tylko że tutaj przegięli lekko w drugą stronę. Jest nawet taka scena w Young Guns, gdzie sędzia mówi, że nie może zrobić z nich zastępców, bo żaden nie ma ukończonych 21 lat. A w rzeczywistości tylko Billy Kid był poniżej 21 roku życia. Brewer - 28 lat; Chavez - 27 lat; Bowdre - 30 lat; Doc - 29 lat; itd. Średnia wieku Regulatorów to było dobre 26 lat, a w XIX w. to już wiek dojrzałych starych chłopów (większość rewolwerowców nie dożywała 26 lat). W filmie celowo zrobili z nich nieletnich - żeby dzieciaki z lat 80'tych mogły się utożsamiać ;).

Simply pisze...

Dokładnie, ten film nie celował w historyczne kronikarstwo, tylko przenosił klimat ludzki swoich czasów na western ( jak i na inne gatunki : wkrótce zrobili ,, Mobsters'' ze Slaterem o podobnej załodze młodych gangsterów z lat prohibicji ).
Btw. Kristofferson miał trzy dychy, jak zagrał Billy'ego u Samuela. Ale nie wiele brakowało , a mogło być inaczej i młodziej. Pierwotnie tę rolę miał zagrać Bo Hopkins. A po tym, co on pokazał w ,, Dzikiej Bandzie'' i ,, Culpepper Cattle Company'' to mieli byśmy dzikość serca, jak parunastu Estevesów ( i dwie Paul;e Abdul :D )

Prześlij komentarz