Wyjęty Spod Prawa (The Outlaw) to western pełen kontrowersji, ale i ciekawostek. Stworzony przez Howarda Hughsa, czyli milionera, filmowca, miłośnika awiacji, ale i dziwaka, o którym M. Scorsese nakręcił świetny film biograficzny z L. DiCaprio w roli głównej. The Outlaw był gotowy do emisji w 1941r., jednak blokowany przez cenzurę został oddany do kin dopiero w 1943r. Reżyserem filmu wstępnie został Howard Hawks, ale go nie dokończył. Przedstawiona historia dotyczy spotkania trzech legendarnych postaci dzikiego zachodu, a mianowicie Billy Kida (Jack Buetel), Doca Hollidaya (Walter Huston) i Pata Garetta (Thomas Mitchel) – ale w moich oczach scenariusz jest zbyt dalece idącą interpretacją legend o tych rewolwerowcach. No ok, trochę za szybko myślę i piszę, więc zacznę jeszcze raz, od końca…
Filmy opisujące
przygody największych legend Starego Zachodu pojawiały się już w czasach kina niemego. W ciągu kolejnych dekad temat Jesse Jamesa, Billy Kida czy Doca Hollidaya mocno
eksploatowano, bo western w ogóle stanowił bardzo popularny
gatunek, okupując bodaj jedną piątą rynku filmowego. Myślę, że już na przełomie lat 30’tych i 40’tych
trudno było o „oryginalny scenariusz”, ale w przypadku filmu Wyjęty Spod Prawa podjęto próbę poszukania tej
oryginalności. Zobrazowano spotkanie i nawiązanie rywalizacji
między Billy Kidem i Doc'iem Holliday’em, a także depczącym im
po piętach Patem Garettem. I choć ten pomysł nie jest wyssany z
palca, bo do kontaktów między nimi mogło dochodzić w czasach świetności niesławnego
miasteczka Las Vegas w Nowym Meksyku (nie mylić z Las Vegas w stanie
Nevada), to jednak już opisane w filmie zabójstwo Doca przez Pata
Garetta to zabawna ciekawostka.
Z jednej strony rozumiem
scenarzystów, bo zarówno o Kidzie zabitym przez Garetta, jak i o kilku innych "celebrytach" Old Westu krążyły plotki, jakoby nie
umarli i od czasu do czasu pojawiali się tu i ówdzie. Mogło być
to jakimś punktem zaczepienia przy pisaniu. No ale z drugiej strony
próba tłumaczenia owych plotek zabójstwem Hollidaya zamiast Kida? A powszechnie znanym jest fakt, jakoby Doc umarł w łóżku na gruźlicę, a jego
ostatnimi słowami przed śmiercią były: „To jest zabawne” –
co interpretuje się jako zaskoczenie własnym losem. Nie
spodziewał się, że umrze w łóżku, skoro od czasu, gdy wykryto u
niego gruźlicę, po prostu szukał śmierci od kuli. W ramach
ciekawostki dodam, że lekarze dawali mu kilka miesięcy życia, a on przeżył jeszcze piętnaście lat jako dentysta, szuler i
rewolwerowiec! Sam Wyat Earp mówił o nim, że to „najbardziej
śmiercionośny człowiek z rewolwerem, jakiego w życiu znał” - i to mimo, że nie miał na swoim koncie wielu trupów. To
po pierwsze.

Po
drugie. Film początkowo wciąga, szczególnie, gdy uświadomimy
sobie, że na ekranie dochodzi do spotkania trzech legendarnych
postaci zachodu. Do tego kilka scen z pierwszej fazy filmu jest
wyjątkowych (strzelanina na zapleczu baru; próba zabójstwa
Billy’ego w stajni przez Rio) – ale im dalej w las, tym
napotykamy więcej drzew – czyli scen mało wiarygodnych, a relacje
między bohaterami oraz gra odtwarzających ich aktorów zaczynają
trącać myszką. Mówię to oczywiście z dzisiejszego punktu
widzenia. Dla ówczesnych taka gra mogła uchodzić za poczciwy
standard, bo rozpatrujemy o percepcji sztuki filmowej sprzed
siedemdziesięciu lat. Mimo to niektóre sceny, jak choćby
odstrzeliwanie kawałków uszu Billy’ego przez Doca wołają o
pomstę do nieba. No cóż, nie wszystkie filmy dobrze znoszą próbę
czasu, ale też wydaje mi się, że gdyby Howard Hawks wyreżyserował
całość mielibyśmy film lepszy. Hughes nie zdołał
historii poprowadzić do końca z odpowiednim bilansem powagi i
dowcipu. Napiszę wprost – to nie jest wina aktorów, że tak słabo
wypadły ich postacie. W końcu to western z wątkami komediowymi
(rywalizacja między Kidem a Hollidayem toczy się bardziej o konia
niż o piękną kobietę). To po prostu wina kiepskiego scenariusza.

W ramach kolejnej
ciekawostki dodam, że muzyczny wątek przewodni z westernu Dyliżans Johna Forda, czyli melodia tradycyjnej ballady Trail
to Mexico, jest również wątkiem przewodnim Wyjętego Spod
Prawa. Z jednej strony akcja obu filmów toczy się w Nowym
Meksyku – czyli krainie związanej z balladą - ale myślę też,
że film Forda wywarł mocne wrażenie na ówczesnych i
spopularyzował tę melodię na tyle, że jeszcze wielokrotnie
wykorzystywano ją jako gwarantujący posłuch akompaniament przy
filmowych opowieściach o południowym zachodzie.
Film mimo wszystko warto
obejrzeć, choćby po to, żeby wyrobić sobie o nim własną opinię.
Jeśli chodzi o mnie – Howardów dwóch mnie nie przekonało,
rewolwerowców trzech też nie, ale prawda jest taka, że zamiast
obserwować rozgrywkę między panami, gapiłem się w dekolt J.
Russel. Przynajmniej mam teraz o czym myśleć i pisać ;).
0 komentarze:
Prześlij komentarz