Akcja dotyczy wojny między
hodowcami bydła. Miejscowy potentat Frank Ivey (Preston Foster) nie
zgadza się, by jego konkurent Walt Shipley (Ian MacDonald)
zrealizował przedsięwzięcie polegające na sprowadzeniu do doliny
dużego stada owiec, a tym samym podziału pastwisk. Brutalne metody
Franka i brak reakcji miejscowych doprowadzają Walta do decyzji o
wycofaniu się z pomysłu i wyjazdu z miasteczka. Ranczo i stada w
spadku otrzymuje jego narzeczona Connie Dickason (świetna Veronica
Lake), której ojciec od lat sprzyja Frankowi i próbuje namówić
córkę do wyjścia za niego za mąż. Drobna, osamotniona niewiasta,
wbrew zdrowemu rozsądkowi i woli ojca, a także ku wściekłości
Franka Ivey, podejmuje decyzję o kontynuowaniu wizji narzeczonego.
Chcąc stać się niezależną kobietą, przejmuje ranczo i zatrudnia
jako zarządcę Dave'a Nasha (świetny Joel McCrea) – ex alkoholika
próbującego zacząć wszystko na nowo. Wspólnie zbierają garstkę
ludzi mających na pieńku z Frankiem. Zaczyna się bezwzględna
wojna o wpływy.
Wśród opinii
dotyczących Andre De Totha można znaleźć i takie, że był on
wcześniejszym wcieleniem Sama Peckinpaha. I faktycznie Ramrod aż kipi antywesternem.
Pełno tu brutalnych scen i niejednoznacznych postaci. W czasie seansu prawie
każdy dostaje kulkę, a przynajmniej mocny łomot. Ginie mnóstwo
bohaterów; wielu z nich jest rannych lub pobitych. Nie ma tutaj
postaci całkowicie dobrych, a jeśli tacy są to giną lub
wyjeżdżają z miasta już na samym początku. Mamy za to bohaterów słabych mentalnie - zarówno takich, którzy łatwo uciekają z pola bitwy, jak i tych, którym ciężko pozbyć się uzależnień.

Rzadko mi się zdarza
obejrzeć western, którego wcześniej już gdzieś, kiedyś nie
widziałem, a który wywrze na mnie tak duże wrażenie. Nie ma się
tutaj w zasadzie do czego przyczepić. Historia jest ekscytująca, co
zawdzięczamy umiejętnościom pisarskim autora książki czyli
Luke'a Short'a. Sfilmowana w sposób wiarygodny i wciągający, z
naprawdę niezłymi czarno-białymi zdjęciami. Zdecydowanie widać
tu wpływ filmu noir i za taki Ramrod jak najbardziej może
uchodzić. Reżyser nie trzyma się utartych westernowych schematów,
wyprzedzając nieco swój czas i tworząc obraz psychologiczny. Aktorzy dają popis niezłych
umiejętności z Joelem McCreą i Veroniką Lake na czele. Ale
pochwalić należy całą resztę obsady. Począwszy od grającego
szeryfa Donalda Crispa; poprzez Don'a DeFore wcielającego się w
rolę cwanego i brutalnego Billa – kumpla Dave'a; aż po
drugoplanową rolę Lloyda Bridgesa grającego niejakiego Reda –
kowboja na usługach Franka Ivey.

4 komentarze:
Też to niedawno oglądałem. I zgadzam się z Twoją pozytywną opinią. Duża ilość ofiar w połączeniu z typowym dla kina noir klimatem beznadziei i postacią femme fatale składają się na unikatowy i mocny w przekazie spektakl o mrocznej naturze człowieka i dość nietypowej relacji mężczyzna-kobieta. Kobieta góruje nad słabymi facetami, którzy tak często sięgają po broń, że stracili już zdolność myślenia.
Mnie urzekła przede wszystkim Veronica Lake - świetna rola i fascynująca postać. Widać, że mariaże aktorek i reżyserów mają dobry wpływ na te pierwsze. I nie chodzi mi tylko o klasyczne aktorki jak J. Jones czy V. Lake, ale i nowoczesne jak K. Winslet czy M. Jovovich ;).
Ciekawy pomysł na artykuł lub zestawienie - mariaże aktorek i reżyserów wraz z przykładami filmowymi. "Pojedynek w słońcu" należałoby jednak odrzucić, bo po pierwsze, ślub był w 1949, a więc po filmie, a po drugie, Selznick był producentem, a nie reżyserem :)
Tak, jednak Selznick zwykle dominował i wręcz wchodził w obowiązki reżyserów w swoich filmach, a nawet ich seryjnie zwalniał lub zniechęcał. Ale faktycznie z Jones ożenił się później.Artykuł w sam raz dla Ciebie ;).
Prześlij komentarz