Epoka kina niemego to
okres trudny do okiełznania z kilku powodów. Po pierwsze nie było
dźwięku – co dla człowieka urodzonego i wychowanego w epoce
filmów udźwiękowionych stanowi sporą barierę percepcyjną.
Trzeba się przestawić na zupełnie inne fale odbioru i uruchomić
rzadziej używane sensory. Trzeba też uzbroić się w cierpliwość
i zrozumienie czasu, bo można trafić na zaskakujący naturalizm,
brutalność i ksenofobię. Np. znęcanie się nad zwierzętami jak w
Milioner z rodeo (Cowboy Millionaire) z 1909r. Francisa
Boggsa. Albo poniżanie Afroamerykanów (a w zasadzie pomalowanych na
czarno Białych) jak w wyżej wymienionym filmie lub w Napadzie
w Górach Skalistych (From Leadville to Aspen: A Hold-Up in the
Rockies) z 1906r. Francisa Mariona.
Po drugie tych filmów
powstały tysiące. Fajny jest początek studiowania kina niemego,
idąc chronologicznie. Pierwszy rok – cztery czy pięć westernów;
drugi rok – kilka kolejnych, trzeci rok parę następnych; czwarty
kilkanaście; rok 1925 – dwieście siedemdziesiąt dwa westerny!
etc. Ta filmowa bomba wybuchła jak pęknięty atom, a twórcza
inflacja szła z postępem geometrycznym i w pewnym momencie, mimo
szczerych chęci, poległem, dalszą drogę przechodząc prowadzony
za rękę przez wcześniejsze pokolenia krytyków. Jeśli komuś
kiedyś uda się obejrzeć wszystkie nieme westerny, to stanie się
moim największym idolem.
Po trzecie jest coś
niepokojącego w spędzaniu bitych kilku miesięcy na eksploracji
taśm sprzed wieku. W epokach klasycznej i post-klasycznej nakręcono
jeszcze więcej westernów i z każdym kolejnym dniem poświęconym
na oglądanie kina niemego miałem poczucie zmarnowanego czasu, który
mogłem wykorzystać na robienie tego samego tylko w najlepszych
latach Hollywood. Ostatecznie takiego poczucia nie mam, bo czuję, że
to było brakujące ogniwo mojej literacko-westernowej perspektywy i
teraz wycieczki do późniejszych epok nabiorą nowego znaczenia.
No i po czwarte jakość
– mnóstwo zachowanych filmów, mimo ciekawej fabuły i
zaskakujących efektów wizualnych, nie spełni oczekiwań
dzisiejszego widza pod względem jakościowym. Np. tylko wariaci będą
w stanie obejrzeć ponad czterdziesto-minutową Ostatnią walkę
Custera (Custer's Last Fight) z 1912r. Thomasa Ince'a będącą
pierwowzorem dla dziesiątek późniejszych filmów o kontrowersyjnym
amerykańskim dowódcy. Albo niespełna półgodzinny Napad na
bank (The Bank Robbery) z 1908r. Williama Tilghmana, w którym
osobiście gra sławny bandyta All Jennings. Czy niemal godzinny
Celny Strzał (Straight Shooting) z 1917r. - najstarszy
zachowany western Jacka Forda. To bardzo ciekawe filmy, ale zachowały
się naprawdę słabe kopie.
Tak więc pierwszy etap
romansu z niemym kinem uważam za zamknięty – muszę trochę
odpocząć i zająć się innymi epokami. Będę wracał do początków
jeszcze wielokrotnie i myślę, że moje opinie zdążą się w
międzyczasie zestarzeć. Na razie napiszę tylko, że z tego kotła
czarownic wyklarował mi się podział na trzy główne okresy:
Okres przed-fabularny
(1894 – 1914) czyli od pamiętnych nagrań ze studia Thomasa
Edisona z udziałem Siouxów aż po rok 1914, kiedy to powstały
pierwsze pełnometrażowe westerny, w tym najstarszy zachowany pt.
Mąż Indianki (The Squaw Man) Cecila DeMille'a. Pośród
najciekawszych filmów okresu przed-fabularnego znajdą się głównie
westerny Davida W. Griffitha, bo to chyba najbardziej utalentowany
twórca epoki kina niemego. Zapadają w pamięć indiańskie
antywesterny Zmierzch Czerwonoskorych (The Red Man's View) z
1909r. i Ramona z 1910r. - oba filmy z dużą dozą
wrażliwości na los rdzennych mieszkańców Ameryki;
osadniczo-kawaleryjskie Ostatnia kropla wody (The Last Drop of
Water) z 1911r., Żołnierska krew (Fighting Blood) z
1911r., Masakra (The Massacre) z 1912r., które
zadziwiają rozbudowaną scenografią, ilością statystów i
zwierząt, a także pomysłowością reżyserską. Co jeszcze? Napad
na ekspres (The Great Train Robbery) z 1903r.
Edwina Portera – wiele się mówi o fabule i cechach tego filmu,
ale rzadko zauważa się, że jest on zachowany w naprawdę niezłej
jakości jak na tamte lata; przy okazji warto też obejrzeć Napad
na mini-ekspres (The Little Train Robbery) z 1905r. tego
samego reżysera, który to film jest prawdopodobnie pierwszą
westernową parodią; Poświęcenie Białego Jelenia (White
Fawn's Devotion) z 1910r. Jamesa Younga Deera, czyli
najstarszy zachowany western nakręcony przez Indian. W ramach
ciekawostki można obejrzeć filmiki z wygłupami Broncho Billa,
których zachowało się sporo, choć osobiście nie rozumiem ich
ówczesnej popularności.
Okres fabularny
(1914 – 1923) od wyżej wymienionego kamienia milowego aż
do pierwszego epickiego obrazu o dzikim zachodzie czyli Karawany
(Covered Wagon) Jamesa Cruze'a. Z tego okresu wiele nie
wymienię, bo to u mnie wciąż czarna dziura i azymut kolejnej
wycieczki poszukiwawczej, którą planuję za jakiś czas. Na pewno
warto przeanalizować Męża Indianki (The Squaw
Man) z 1914r. czyli
debiut Cecila DeMille'a, bo to kamień milowy kinematografii; także inny znany western tego reżysera z 1914r., a mianowicie Wirgińczyka (The Virginian) - oba z Dustinem Farnumem. Zdobywców (The
Spoilers) z 1914r. Collina Campbella, czyli pierwowzór wielu
późniejszych adaptacji powieści Rexa Beacha o gorączce złota na
Alasce - niestety to film dosyć długi, a nie znalazłem dobrej jakościowo kopii. Bramy piekła (Hell's Hinges) z 1916r.
Williama Harta – jeden z najbardziej pesymistycznych
westernów epoki kina niemego. Wzorcowym przykładem westernu o szeryfie z trudną przeszłością jest inny film Harta: Szeryf z Yellow Dog (The Return of Draw Egan). Psychofanom Johna Forda polecam
analizę początków jego kariery czyli Celny Strzał (Straight
Shooting) i Kowboj w Nowym Jorku (Bucking Brodway)
oba z 1917r.
Złoty okres (1923 –
1928) czyli czas, gdy powstały najwybitniejsze nieme westerny:
od wcześniejszego kamienia milowego do pierwszego westernu
udźwiękowionego W starej Arizonie (In Old Arizona) z
1928r. Irvinga Cummingsa i Roula Walsha. Golden
age to wcześniej wymieniona Karawana
Cruze'a - w epicki sposób obrazująca wędrówkę osadników z
Kansas do Oregonu; Pony Express z 1925r. tego samego reżysera, opisujący dzieje słynnej poczty konnej kursującej w latach 60'tych między Kalifornią i Missouri. Żelazny koń (Iron Horse) z 1924r.
zrealizowany z rozmachem, choć przesiąknięty narodową i
anty-indiańską propagandą pełnometrażowy debiut Johna Forda;
Trzech złych ludzi (3 Bad Men) z 1926r. tego samego
reżysera – lepszy od debiutu obraz wyścigu po ziemię na
terytorium Dakoty; Synowie prerii (Tumbleweeds) z
1925r. Williama Harta, czyli jeden z najwspanialszych westernów
epoki niemej, opowiadający o ujarzmianiu ostatnich wolnych połaci
prerii – ten film zaliczam do mojego osobistego Top3; Jeźdźcy
purpurowego stepu (Raiders of the Purple Sage) z 1925r. Lynna
Reynoldsa, podejmujący tematykę zemsty i bezprawia; Napad na
K & A ekspres (The Great K & A Train Robbery) z
1926r. Lewisa Seilera – brawurowo zrealizowany western sensacyjny z
dużą dozą poczucia humoru.
Jednak bezwzględną koronę pośród niemych westernów zdobywa u mnie Wicher (The
Wind) z 1928r. w reżyserii Victora Sjostroma. Ten pierwszy
wielki western psychologiczny to nie tylko jeden z najlepszych filmów o dzikim
zachodzie epoki kina niemego, ale w ogóle arcydzieło
kinematografii. Począwszy od niezapomnianej gry Lillian Gish i Larsa
Hansona, poprzez zadziwiającą realizację i efekty specjalne, aż
po przeszywającą umysł wizję zachodu przedstawioną oczami
cierpiącej na ankraofobię młodej dziewczyny ze wschodu. Nie ma co
gadać – Wicher to pozycja obowiązkowa dla każdego
kinomaniaka i trzeba go po prostu obejrzeć.
Jest to historia młodej
dziewczyny imieniem Letty (rewelacyjna Lillian Gish). Jej beztroski
żywot w Wirginii zostaje przerwany śmiercią rodziców. Rodzinna
tragedia zmusza niewinną, naiwną Letty do przeprowadzki do Teksasu,
gdzie mieszka jej kuzyn Beverly (Edward Earle). Niestety wizja
przyjęcia z otwartymi ramionami w nowej, wspaniałej krainie okazuje
się mrzonką. Dominująca w małżeństwie brata żona Cora (niezła
Dorothy Cumming) upatruje w przyjeździe pięknej Letty spisek mający
na celu odebranie jej męża. Szybko zniechęca szwagierkę do pobytu
w ich domu. Letty, rozczarowana odrzuconą propozycją małżeńską
przez bogatego ranczera Roddy’ego (Montagu Love), bez środków do
życia zostaje zmuszona wyjść za mąż za jednego z rubasznych
sąsiadów – prostego kowboja imieniem Lige (genialny Lars Hanson).
Niedopasowane małżeństwo, surowe warunki życia i nieustannie
wiejący wiatr sprawiają, że młodzi ulegają przeobrażeniu. Lige
poważnieje i staje się twardym człowiekiem zachodu. Z kolei
cierpiąca na lęk przed wiatrem Letty powoli popada w szaleństwo...
Warto pochylić się nad
kwestią samego wiatru, który jest tu jednym z głównych bohaterów.
Wieje bez przerwy. Momentami słabiej, czasem mocniej, ale nie ma
chwili bez wichru i nawiewanego przez niego piachu. Jest taka
pamiętna myśl Letty, która idealnie obrazuje klimat filmu, a
zarazem nabrzmiewającą u bohaterki schizofrenię:
I tylko wiatr i piach,
i piach, i wiatr. Dziś, jutro, na zawsze...
Doczytałem, że aby
osiągnąć ten efekt ustawiono na kalifornijskiej pustyni Mojave
osiem samolotów, których śmigła wirowały w trakcie zdjęć. Tym
samym ekipie pracującej nad Wichrem należą się
gromkie brawa za wytrwałość i pomysłowość. W ramach ciekawostki
można dodać, że w tym filmie po raz pierwszy w historii
zobrazowano nadejście tornada! Jest tu też wiele innych efektów
wizualnych i dźwiękowych, które wzmagają klimat przenikliwego
strachu i obłędu.
Jeśli chodzi o Lillian
Gish, to ja widziałem ją przede wszystkim u Griffitha (Narodziny
narodu, Nietolerancja). Pamiętam też jej występy w
westernach dźwiękowych (Pojedynek w słońcu, Nie do
przebaczenia). Udział w The Wind był
nietypową dla niej rolą: odejście od schematu niewinnego podlotka
na rzecz kreacji dramatycznej (choć nie pierwsze, bo miewała już dramatyczne role, jak choćby Złamana Lilia (Broken Blossoms z 1918r.). Okazało się to to dobrą decyzją,
bo Gish zagrała świetnie. Mając za narzędzia wyrazu tylko pozy i
mimikę, pokazała poprzez swą bohaterkę niemoc, lęk i obłęd
jakich nie powstydziłyby się postaci z filmów Hitchcocka i
Polańskiego.
Duże uznanie też dla
Larsa Hansona. Co prawda jego bohater Lige to w porównaniu z Letty
postać drugoplanowa. Tym niemniej metamorfoza jakiej doznaje po
„małżeńskim rozczarowaniu” to aktorski majstersztyk. Jakby w
tym filmie grało dwóch różnych facetów.
I na koniec
najważniejsza kwestia. Wizja dzikiego zachodu o skali iluzji, jakiej
trudno doświadczyć nawet u największych westernowych artystów. W
Wichrze dostajemy ponury obraz miejsca, gdzie nie da
się normalnie żyć, ale wcale nie jest to zasługą bandytów,
Indian, wielkich hodowców bydła, przemysłowych potentatów,
kolejowych baronów, a nawet głodu, bezeceństwa czy egipskich plag.
Prostota zastosowanych narzędzi przekazu daje Sjostromowi przewagę
nad innymi antypoetami obrazu, bo u niego pierwiastkiem zakrzywienia
jest najbardziej pospolity żywioł – wiatr. Ten surrealizm da się
z łatwością pojąć i usprawiedliwić. To nie Teksas jest mroczny,
wietrzny, surowy, halucynogenny i okrutny. On taki jest tylko w
oczach dotkniętej lękiem przed wiatrem Letty. Czyli w oczach,
którymi widzimy go wraz z nią...
Oglądając, zastanówcie
się na tym i po seansie dajcie znać, czy też tak to widzicie.
Gorąco polecam.
Sjostrom to jeden z pionierów i innowatorów kina, twórca szwedzkiej szkoły narodowej , taki ichni Griffith. Miał już wtedy na koncie takie arcydzieło , jak ,, Furman Śmierci'' ( 1921 ). ,, Wicher'' to bodaj pierwszy miks westernu z horrorem.
OdpowiedzUsuńNo Sjostrom od 1924r kręcił w Hollywood to można powiedzieć, że już wtedy był "Amerykańcem" ;).
OdpowiedzUsuńCzy połączenie westernu z horrorem? No ja bym bardziej powiedział, że to western psychologiczny z elementami grozy. Bo choć, owszem, są w filmie typowe dla horroru elementy nadprzyrodzone (duch mustanga, rzekomy trup Roddyego), ale tak naprawdę to nie są elementy fabuły tylko halucynacje Letty wywołane wiatrem. Tym niemniej atmosfera grozy jest tu jak na western ponadprzeciętna.