piątek, 9 czerwca 2017

Wyjęty Spod Prawa Josey Wales (The Outlaw Josey Wales) - 1976r.

Niedawno Clint Eastwood obchodził urodziny, więc pomyślałem, że to dobry moment na lifting którejś z notek o filmach z jego udziałem. Mi osobiście pan Clint jako reżyser zaimponował jeszcze bardziej niż jako aktor, bo o ile sposób w jaki grał był z reguły podobny, o tyle każdy wyreżyserowany przez niego western jest zupełnie inny i to jest piękne. W każdym z tych filmów jest mnóstwo świetnej polemiki zarówno z klasykami, z rewizjonistami, ze spaghetti jak i z samym sobą. Ostatecznie padło na drugi western w jego reżyserskiej karierze, gdzie tej polemiki jest chyba najwięcej.
Wyjęty spod prawa Josey Wales (The outlaw Josey Wales) ujrzał światło dzienne w 1976r i okazał się sporym sukcesem. Sam reżyser wielokrotnie mówił o nim w wywiadach: „to jeden z najlepszych filmów w moim dorobku reżyserskim”. Sukcesu tej produkcji można upatrywać w wielu czynnikach, a przede wszystkim w niebanalnej fabule, mającej swój pierwowzór w niskonakładowej książce The rebel outlaw: Josey Wales, którą na filmowy scenariusz zamienił Philip Kaufman znany z późniejszego scenariusza do Indiany Jonesa - Poszukiwacze zaginionej arki Stevena Spielberga. Dodatkowo nominacja do Oscara za najlepszą muzykę oryginalną dla Jerry Fieldinga oraz przychylność krytyki, bo jest to ponoć ten z hollywoodzkich filmów, o którym powstało najmniej chłodnych a najwięcej ciepłych recenzji.
                 Wyjęty spod prawa Josey Wales to satyra westernu. Najbardziej przerysowany spośród eastwoodowskich obrazów o dzikim zachodzie. Jest przewrotny, ale to nie oznacza, że nie ma w nim westernowej i filmowej esencji. Wręcz przeciwnie – bogate doświadczenie Eastwood spiął tu w jedną całość, zrobioną z rozmachem na wzór epickich filmów Johna Forda, Raoula Walsha, Howarda Hawksa czy Henry Hathawaya, opowiadających przejmujące i ciekawe historie o ludziach tułających się w poszukiwaniu swego miejsca na ziemi. Z kolei scenerią dla tej wędrówki, podobnie jak w Dobrym, Złym i Brzydkim Sergio Leone i Majorze Dundee Sama Peckinpaha, jest chaos wywołany dopiero co zakończoną Wojną Secesyjną. Poniżej postaram się wypunktować najważniejsze cechy eastwoodowskiego buntu:
Głównym protagonistą jest Josey Wales (wyborny Clint Eastwood) – farmer z Missouri, któremu żołnierze Unii zamordowali rodzinę i spalili dom. Po tym wydarzeniu dołączył do bandy Bushwhackersów, czyli partyzantów pod wodzą Krwawego Billa Andersona (postać historyczna grana przez Johna Russella), a celem jego życia stało się zabijanie znienawidzonych Unionistów. Po kapitulacji Południa Josey Wales jako jedyny rebeliant nie składa broni. Staje się wyjętym spod prawa bandytą, którego ściga oddział Niebieskich Koszul. I to właśnie żołnierze Unii przedstawieni są w świetle negatywnym. Począwszy od zwykłych szeregowców, aż po Terrilla (Bil McKinney) – dowódcę oddziału, który zabił rodzinę Joseya. W klasycznych westernach niebieski kolor munduru był zwykle atrybutem protagonisty. Oczywiście zdarzało się, że pozytywnymi bohaterami robiono konfederatów jak np. Eathan Edwards w Poszukiwaczach Forda czy Travis Tyree w Rio Grande tego samego reżysera, ale to były raczej narzędzia służące pewnym fabularnym zabiegom.

Warto tutaj dodać, że film podejmuje piekielnie ciekawą tematykę wojny partyzanckiej na pograniczu stanów Kansas i Missouri, gdzie mieszanie się sympatii Południa i Północy było najmocniejsze na terenie całych USA, a walka o wpływy najbardziej zdradziecka i wymyślna. Świetnym przykładem jest przewoźnik na promie, który aby przeżyć nauczył się dwulicowości. Śpiewa Josey’owi Dixie, ale gdy nadjeżdżają żołnierze Unii od razu zmienia nutę na The Battle Hymn of the Republic. Umiejętność wynajdywania takich dosadnych szczegółów poszerza horyzont wiedzy o działaniach wojennych poza znanymi z epickich obrazów bitwami na terenie Wirginii czy Pensylwanii.
Mamy tu nawiązanie do samotnego jeźdźca z Trylogii Dolara. Nie pierwsze, bo Eastwood poruszał ten wątek już w Mścicielu i nie ostatnie, bo poruszy go jeszcze w Niesamowitym Jeźdźcu (choć tam bardziej jako polemika z Shane’em Georgea Stevensa). Pewien krytyk filmowy napisał kiedyś, że Wyjęty spod prawa Josey Wales to biografia Bezimiennego z filmów Leone. Dzięki temu wiemy kim on był wcześniej i co robił. Z tym że akurat tutaj samotny „bezimienny” jeździec ma imię i nie jest do końca taki samotny. Nawet lepiej – przyciąga jak magnes podobnych do siebie wyrzutków społecznych. Dla mnie jest on po prostu karykaturą leonowskiego jeźdźca. Owszem, jest twardzielem, jest zabijaką, ale w wielu scenach potrafi śmieszyć lub nawet wzruszać. Jak choćby w momentach opluwania trupów i zwierząt. Albo w scenie, gdy w nocy ma zamiar przespać się z Indianką Mały Księżyc (Geraldine Keams), niestety uprzedza go staruszek Samotny Wattie (rewelacyjny Chief Dan George).

Przerysowanych postaci i motywów jest tu mnóstwo. Samotny Wattie jest „cywilizowanym” Indianinem, który zdradził tradycje przodków i ubiera się teraz na modłę białych ludzi. Przekornie chodzi fe fraku, bo odziano w nie jego plemię na spotkanie z prezydentem. W jednej scenie Samotny Wattie – jak to w indiańskim zwyczaju bywało - skrada się, by zaskoczyć Joseya, ale ten bez trudu go przechytrza i przykłada pistolet do skroni. Z kolei  Babcia Sarah (niezła Paula Trueman), purystka obyczajowo-rasowa, nie ma dobrego zdania o mieszkańcach obu zwaśnionych stanów – zarówno tych z Missouri jak i tych z Kansas uważa za gburów i prostaków. Na mieszkańców Teksasu, do którego zmierzają, też patrzy nieprzychylnie, uważając ich za niewychowanych. Nie przeszkadza jej to jednak zakumplować się z wyjętym spod prawa rewolwerowcem i dwójką Indian. No właśnie – wracając do Indian, a konkretnie do indiańskich kobiet – zwykle przedstawiano je jako dumne, skromne i małomówne (vide Cyraneczka z Bezkresnego Nieba Howarda Hawksa). U Eastwooda Indianka Mały Księżyc ciągle gada i jest nimfomanką. W opustoszałym teksańskim miasteczku, gdzie docierają bohaterowie, największym utrapieniem jest nie głód czy strach a brak piwa i whisky. Rety, rety – w tym filmie niemal każda scena to krzywe zwierciadło…

Film koresponduje z wielkimi dziełami klasycznymi opowiadającymi o wojnie i o wędrówce. Rzuca się w oczy szczególnie wątek wędrówki do ziemi obiecanej, jako jeden z kluczowych w historii gatunku. Jest to jednak wędrówka inna niż klasyczne. Zamiast szablonowych purytańskich rodzin osadniczych nękanych przez zbirów i Indian jak choćby w Karawanie Cruze’a, Drodze olbrzymów Walsha czy Jak zdobyto dziki zachód Hathewaya i spółki, mamy tu bandytę w towarzystwie Indian, ksenofobicznej staruszki i nierozgarniętej młodej dziewczyny (Sondra Locke) – nękanych przez Niebieskie Koszule. Tym samym płynnie przechodzimy do drugiego ważnego wątku czyli wojny. Konflikt stanowi tło, ale i pretekst do dyskusji. Tutaj dostaje się nie tylko klasycznej Trylogii Kawaleryjskiej Johna Forda, ale nawet Samowi Peckinpahowi za Majora Dundee, w którym polemika sprowadzała się zaledwie do ocieplenia wizerunku Secesjonistów. Eastwood łamie wszelkie ówczesne konwencje i posuwa się dużo dalej, robiąc protagonistą seryjnego mordercę Jankesów.
Można wymieniać jeszcze długo, ale muszę sobie zostawić trochę na kiedy indziej, więc pora kończyć… A no właśnie, w omawianym filmie nie ma klasycznej sceny kulminacyjnej z rewolwerowym pojedynkiem jak to bywało u klasyków, no i co stanowiło „niemal połowę długości filmu” w spaghetti westernach.  Są za to dwie nieklasyczne sceny kulminacyjne, każda o zupełnie innym znaczeniu. Ale żeby nie psuć nikomu zabawy z oglądania, zostawiam analizę scen kulminacyjnych wam jako zadanie domowe ;).

Jeśli jest jeszcze na tym świecie ktoś, kto nie przekonał się do filmów Eastwooda, a nie oglądał Wyjętego spod prawa Josey Walesa, powinien to jak najszybciej nadrobić. Jeżeli po tym westernie nie doceni kunsztu pana Clinta, to chyba nie zrobi tego po żadnym innym jego dziele. Jest tu wszystko, czego westernowy smakosz mógłby zapragnąć, a niebanalna opowieść, dużo akcji i przewrotne poczucie humoru nie pozwalają się nudzić. Zakończę więc w tym miejscu w dwóch słowach: gorąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz