W ostatnich dekadach pojawiło się
sporo filmów będących hybrydami westernu i fantastyki. Najbardziej naturalnym
dla gatunku nurtem fantastyki jest Wird West czerpiący z wiktoriańskiego
steampunku, co mogliśmy obserwować np. w filmach Powrót do przyszłości 3 Roberta
Zemeckisa, Bardzo dziki zachód Barry Sonnenfelda czy Jonah
Hex Jimmy Haywarda. Są też filmy skręcające klimatem w stronę sci-fi
jak Kowboje
i obcy Jona Favreau; mrocznego fantasy jak Dead
in Tombston Roela Reine czy nawet horroru jak choćby Bone
Tomahawk S. Craiga Zahlera. Ale
są też westerny nie hybrydowe, w których elementy metafizyki stanowią ważny,
symboliczny czynnik. Warto tutaj wymienić Niesamowitego jeźdźca Clinta
Estwooda czy Krew za krew Davida von Anckena. Nie da się ukryć, że dziki
zachód ma zarówno własną „mitologię” opartą na legendarnych bohaterach, jak
i magiczną nutę wywodzącą się z
połączenia obrzędów indiańskich, przesądów białych osadników i rozmaitych
interpretacji pisma świętego. I ten fantastyczny czynnik pełni ważną funkcję
także w westernie Przedsionek Piekła (Purgatory) z 1999r. w reżyserii Uli Edela.
Film
jest o tyle ciekawy, że w oryginalny sposób odświeża historie o bohaterach
zachodu takich jak Doc Holliday, Billy Kid, Jesse James czy Dziki Bill Hickok. Historie,
umówmy się, mocno wyeksploatowane na przestrzeni ostatnich stu lat
kinematografii. To trudne zadanie udało się Uli Edelowi właśnie dzięki
wprowadzeniu wątku fantastycznego, o którym jednak nie powiem zbyt wiele, żeby
osobom nie znającym jeszcze tego filmu nie psuć zabawy.
Głównym
bohaterem jest młody kowboj Sonny (Brad Rowe) – miłośnik tanich powieści o
legendarnych bohaterach zachodu. Pewnego dnia wraz z bandą rewolwerowców napada
na bank, jednak niespodziewane pojawienie się oddziału kawalerii sprawia, że
plany bandytów biorą w łeb. Wywiązuje się seria strzelanin i pościg, podczas
którego uciekinierzy gubią się w burzy piaskowej. Trafiają do dziwnego
miasteczka o nazwie Przystań, gdzie szeryf (bardzo dobry Sam Shepard) i mieszkańcy
udzielają im schronienia i pomocy. Kowboje ze zdziwieniem i zadowoleniem
przyjmują do wiadomości fakt, że miejscowi nie noszą broni – nie są tym samym w
stanie im realnie zagrozić. W międzyczasie Sonny dostrzega dziwne podobieństwo
niektórych mieszkańców do postaci z
rodzinnych stron i dawnych czasów. Gdy coraz śmielsze i bardziej
agresywne zachowanie przyjezdnych doprowadza do serii niewyjaśnionych zdarzeń,
młody bohater musi wybierać, po czyjej stronie stanąć w nieuchronnym
konflikcie.
Mocną
stroną filmu jest ciekawa i trzymająca w napięciu fabuła, w której dominuje
atmosfera niedopowiedzenia. Od początku towarzyszy przeczucie, że w
przedstawionym uniwersum coś nie gra, o czym ostatecznie przekonujemy się
poprzez szereg dziwnych zdarzeń, a zarazem zwrotów akcji. Bohaterowie mają
podobne poczucie, ale większość z nich je bagatelizuje. Najbystrzejszym
obserwatorem okazuje się niedoceniany i wykorzystywany przez innych żółtodziób,
który dzięki dobremu wychowaniu i właściwym wyborom zdobywa serce pięknej Rose
(Amelia Heinle), a ostatecznie otrzymuje szansę na odkupienie win.
Kolejną
mocną stroną filmu jest udany dobór aktorów. W roli szefa bandy Blackjacka
Brittona świetnie sprawdził się Eric Roberts i on mi się tu chyba najbardziej
podobał. Świetny był też wspomniany wyżej Sam Shepard grający szeryfa Forresta.
Nieźle wypadli grający Sonnego Brad Rowe, ale i Donnie Wahlberg w roli zastępcy szeryfa imieniem Glen, a także Peter
Stormare wcielający się w prawą rękę herszta bandy – Cavina Guthire. Dobór
reszty obsady też nie budził u mnie żadnych wątpliwości, choć należy
podkreślić, że pośród kadry zabrakło charyzmatycznych aktorów o szerzej
rozpoznawalnych nazwiskach, co mogłoby mieć korzystny wpływ na promocję filmu i
zwiększenie jego popularności.
A tak, całkiem
oryginalny i nienagannie nakręcony western w swoich czasach nie przedarł się do
świadomości kinomaniaków i zaginął pośród ciekawszych i lepiej promowanych
propozycji filmowych. No, w każdym razie ja go zupełnie przegapiłem. Najwyższy
czas tę zaległość nadrobić i sięgnąć po Przedsionek piekła. Szczególnie, że
kilka lat temu udało mi się go kupić, gdy znalazł się jako nr 15 w Wielkiej
Kolekcji Westernów wydanej na DVD wraz z małą książką. I pewnie stałby
zapakowany w folię na półce kolejnych kilka lat, gdyby nie fakt, że jeden z
obserwatorów bloga przypadkowo zapytał o scenę z tego filmu, której zupełnie
nie kojarzyłem. Na szczęście inny fan westernów podpowiedział, że to właśnie z Purgatory.
I teraz z dedykacją dla nich obu – polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz