Częstym
motywem w westernach jest niecierpliwe oczekiwanie na pociąg. Niekiedy przyjazd
żelaznego konia zwiastuje kłopoty dla czekającego jak na przykład w W
samo południe Freda Zinnemanna; innym razem zwiastuje kłopoty dla
przyjezdnego jak w Pewnego razu na dzikim zachodzie Sergio Leone
(choć tu mamy do czynienia zaledwie z epizodem). Może być też przypadek, gdy
przyjazd pociągu jest jak najbardziej pożądany i niecierpliwie oczekiwany.
Wokół tego przypadku powstały pod koniec lat 50'tych dwa świetne westerny: 15:10
do Yumy Delmara Davesa i Ostatni pociąg z Gun Hill Johna
Sturgesa. Oba są bardzo popularne, a mój osobisty wybór to film
Sturgesa.
Ostatni pociąg z Gun Hill
(Last train from Gun Hill) powstał w 1959r, a jego reżyserem jest John
Sturges, autor wielu świetnych westernów, jak choćby wcześniejszego Pojedynek
w O.K. Corral z 1957r. i późniejszego Siedmiu wspaniałych
z 1960r. Dziś zestawiam film Pana Johna ze zrobionym dwa lata wcześniej 15:10 do Yumy,
ponieważ myślę, że Ostatni pociąg z Gun Hill to niejako odpowiedź
na film Davesa i próba wykorzystania potencjału drzemiącego w motywie
oczekiwania na pociąg. Film Sturgesa wydaje mi się jeszcze bardziej realistyczny,
dynamiczny i trzymający w napięciu. To istny thriller z genialnym pojedynkiem
dwóch wybitnych postaci, a zarazem aktorów. Przewagę Ostatniego pociągu
nad Yumą poprę dużo ciekawszym scenariuszem, napisanym na
podstawie opowiadania Lesa Chrutchfielda. Dodam też, iż dobrze się stało, że
oba te filmy powstały, bo my – fani westernów – mamy w czym wybierać i o czym
dyskutować.
Film opowiada losy szeryfa Matta
Morgana (świetny Kirk Douglas), któremu dwaj młodzi kowboje gwałcą i mordują
żonę. Szeryf, w poszukiwaniu zemsty i obowiązku wobec prawa, postanawia
doprowadzić morderców przed sąd. Śledztwo opiera na dwóch dowodach. Pierwszy to
zeznanie synka Peteya, który widział jak matka zraniła w twarz jednego z
oprawców. Drugi to zdobione siodło z inicjałami C. B. - zostawione wraz z koniem
przez bandytów. Morgan rozpoznaje inicjały należące do jego przyjaciela sprzed
lat, a zarazem człowieka, który uratował mu niegdyś życie – Craiga Beldena
(Wyśmienity Anthony Quinn). Belden jest właścicielem wielkiego rancza nieopodal
miasteczka Gun Hill – tam też udaje się szeryf Morgan...
Myślę, że nie przesadzę jeśli
konfrontację Anthony Quinna i Kirka Douglasa w Ostatnim pociągu z Gun
Hill nazwę jedną z najciekawszych w historii westernu. Jest to o tyle
wydatne zdarzenie, że granych przez nich panów łączy przyjaźń z młodości i
szacunek do siebie nawzajem. Obaj stają też przed najważniejszym wyborem w
życiu. Wyborem niczym z tragedii antycznej, gdzie nad bohaterami od początku
ciąży fatum. Każdy ruch, każda kolejna decyzja prowadzą ich do nieuchronnego
nieszczęścia.
Postać Craiga Beldena to połączenie
świetnie rozpisanej roli tragicznej ze niezapomnianą grą Anthony Quinna. Jego
bohater nie jest zły – po prostu musi być bezwzględny w świecie, gdzie rządzi
przemoc i bezprawie. Belden to postać negatywna, bo takiego dokonuje wyboru,
ale z drugiej strony na każdym kroku emanuje ludzkimi cechami: zakłopotaniem,
gniewem, strachem, miłością, troskliwością. Zdaje się być przeciwieństwem opanowanego,
rzadko okazującego uczucia Morgana, który przedstawiony jest jako
mściciel-profesjonalista. Beldenowi dziewięć lat wcześniej umarła żona i jako
rozgoryczony wdowiec nie potrafił właściwie wychować syna. Dobrze wie, że teraz
aby go ochronić będzie musiał zabić Morgana – inaczej sam zginie.
Z kolei Matt Morgan to podręcznikowy
przykład westernowego szeryfa. Szlachetny, praworządny, kochający bliskich i
szanujący przyjaciół. Jest tak opanowany, że potrafi pokonać ból po stracie
żony i zadowolić się zemstą w postaci doprowadzenia sprawców przed sąd. I tylko
geniuszowi aktorskiemu Kirka Douglasa zawdzięczamy fakt, iż Morgan jest o wiele
barwniejszy i bardziej niejednoznaczny niż wynikałoby to z szablonu, o którym
napisałem wyżej. Dzięki świetnej grze bohater ten nabiera równie przejmujących
cech co Craig Belden. Zaczyna mieć wątpliwości. W końcu on też staje przed
najtrudniejszym w życiu wyborem: ma doprowadzić na stryczek jedynego syna swego
przyjaciela. I to przyjaciela, który niegdyś uratował mu życie. Przyznam się,
że ilekroć oglądam Ostatni pociąg, tylekroć mam wątpliwości,
któremu z głównych bohaterów sekundować – z którym się utożsamiać.
Film urzeka rozmachem i pięknymi
zdjęciami Charlesa Langa realizowanymi w Arizonie. Są takie sceny, w których
akcja przenosi się na ranczo Beldena. W momentach przyjazdu i odjazdu Matta
albo pracujących tam kowbojów w tle widzimy piękne pasmo górskie, a wszystko
wokół jest jak ekspresyjny pejzaż malowany pędzlem genialnego malarza. Warto
też wspomnieć scenę z podpaleniem hotelu, gdzie Morgan przetrzymywał Ricka i z
którego wychodzi, trzymając go na muszce. Gdy idą w stronę powozu, a potem jadą
na stację, w tle widzimy trawiony wielkim ogniem hotel. Czegoś takiego nie
dałoby się zdublować – to po prostu trzeba było zagrać i sfilmować jak należy
za pierwszym razem. Świetna jest też scena kulminacyjna z rewolwerowym
pojedynkiem, którego wyniku nie zdradzę, żeby nikomu nie odbierać frajdy. Do
kompletu należy dodać niezłą grę postaci drugoplanowych, jak choćby Carolyn
Jones grającą Lindę – kobietę rozdartą między miłością a nienawiścią do Craiga.
Albo Earla Hollimana grającego nierozgarniętego i rozpieszczonego Ricka. Bardzo
fajnie wypada Brad Dexter grający prawą rękę Beldena – niejakiego Beero. Muzykę
napisał Dimitri Tiomkin i jak to u niego bywa, gdzieś na drugim planie
koresponduje ze swoimi wcześniejszymi kompozycjami, tworząc klimat z jednej
strony unikatowy, a z drugiej strony rozpoznawalny dla ucha.
Podsumowując, to jeden z najlepszych
westernów Sturgesa, ale i jeden z najmocniejszych punktów lat 50'tych – czyli
epoki westernów psychologicznych. Zapożycza tematykę i niektóre sceny z 15:10
do Yumy, ale robi to tak doskonale i subtelnie, że nie sposób mówić tu
o kopi tylko o polemice na najwyższym poziomie. Chwała wytwórni Paramount, że
podjęła się realizacji tego tematu i że zleciła robotę Johnowi Sturgesowi –
królowi westernowej akcji. Gorąco Polecam.
Anthony Quinn miał wówczas status mistrza drugiego planu i w tym samym okresie potwierdził to w westernie "Warlock", gdzie przyćmił nawet Fondę i Widmarka. Tutaj już nie ukradł filmu, bo Douglas wypadł świetnie, mimo iż nie miał łatwego zadania, bo trudno sprawić aby taka szlachetna postać była ciekawa dla widza. Moim zdaniem Quinn jest tutaj tradycyjnie świetny, ale Douglas stworzył tu swoją najlepszą westernową kreację. Poza tym film podobał mi się bardziej niż podobna tematycznie "15:10 do Yumy". No i według mnie to najlepszy film Sturgesa.
OdpowiedzUsuńMam podobne zdanie. Douglas miał piekielnie trudną postać do zabłyśnięcia, a zabłysnął i to mocno. Quinn mu dorównywał. Natomiast to, co Quinn zrobił w Dwóch złotych koltach, to już absolutny majstersztyk - nie ma chyba drugiej tak złożonej i wewnętrznie porozdzieranej westernowej postaci jak Morgan (no może Dobbs ze Skarbu Sierra Madre) ;).
OdpowiedzUsuń