sobota, 27 października 2018

John Ford - ranking westernów.




Ok, czas na Johna Forda, czyli kolejnego po Raoulu Walshu reżysera okresu klasycznego, którego ranking westernów pojawia się na blogu. Mam nadzieję, że to nie ostatni taki ranking w 2018 roku. Tym razem zadanie okazało się o tyle trudne, że Ford jest od zawsze moim ulubionym reżyserem i potrzebowałem sporo czasu, żeby zebrać się na względny obiektywizm. Problem miałem z kolejnością - nawet w pewnym momencie zastanawiałem się, czy nie zrobić kilku filmów ex aequo (ostatecznie z tego zrezygnowałem). Nie uniknąłem przy okazji burzy w mózgu, pięknych wspomnień i nieoczekiwanych rozmyślań, tak więc z góry uprzedzam, że tekst jest w kilku miejscach emocjonalny, szczególnie w przypadku najwyższych pozycji na liście.
        John Ford jest nazywany ojcem westernów i rozpoznawalny jako twórca klasycznego kanonu filmów o dzikim zachodzie. Tego też okresu dotyczy poniższy ranking. Znalazły się tu tylko westerny dźwiękowe z okresu 1939 – 1964. Tylko te, w których Ford został wymieniony w napisach początkowych jako reżyser. Ranking pomija tym samy mnóstwo wyśmienitych pozycji z epoki niemej – przyjdzie jeszcze na nie czas. Tym niemniej należy pamiętać, że poza klasyką Ford to także jeden z najważniejszych twórców westernowych epoki kina niemego. Jeden z prekursorów westernów rewizyjnych oraz jeden z głównych inspiratorów spaghetti westernu. Dodatkowo zdobywca czterech Oscarów i wielu innych nagród. Postać absolutnie wyjątkowa, którą śmiało trzeba stawiać obok największych mistrzów gatunku, jak Anthony Mann, Howard Hawks, Sergio Leone czy Sam Peckinpah. A może nawet na czele tego szacownego gremium – kwestia gustu.
A więc:


15. Dwóch jeźdźców (Two Rode Together) - 1961r.

Western tradycyjny; Western komediowy.
Wyśmienita rola Jamesa Stewarta nie pomogła temu filmowi w ucieczce z ostatniego miejsca rankingu. Teksański szeryf (Stewart) wespół z oficerem kawalerii (Richard Widmark) wyruszają w misję uwolnienia zakładników z rąk Komanczów. Przy okazji obaj leciwi panowie przeżywają drugą młodość. Fordowi nie udało się dobrze zrównoważyć zabawnych relacji między głównymi bohaterami z przekazem wynikającym z ich działań i w ogóle z fabułą. Wyszła z tego próba nawiązania do Poszukiwaczy czyli ugryzienia problemu uprowadzanych przez Komanczów Białych osadników. Niestety scenariusz napisano tak, że historia nie porywa, a w samym filmie brakuje tego, za co zawsze uwielbiałem Forda – poetyckiej wizji frontieru i mistrzowskiej obyczajowości. Są tu oczywiście plusy i ciekawostki. Pojawił się wątek mądrego wodza – Quannah Parkera (Henry Brandon) w opozycji do młodego ambitnego szamana – Kamiennego Cielaka (Woody Strode). To najsłabsza rola Strode'a jaką znam, ale jego postać to ciekawe nawiązanie do zbuntowanych Indian pokroju Geronimo i ich filozofii w czasach, gdy większość pobratymców optowała za przejściem do rezerwatów. Brandon z kolei okazał się etatowym filmowym wodzem Indian, bo przecież w The Searchers zagrał Bliznę. Moi drodzy, umówmy się – najsłabszy w tym zestawieniu film Johna Forda to w dalszym ciągu poziom nieosiągalny dla większości przeciętnych reżyserów z tamtych czasów.


14. Trzej ojcowie chrzestni (Three Godfathers) - 1948r.

Western tradycyjny; Western mesjański.
Film dedykowany przez Forda pamięci Harry Careya Seniora, który dwukrotnie w epoce niemej (w 1917 i 1919r.) wystąpił we wcześniejszych wersjach zatytułowanych Marked Men. W międzyczasie, remakowali ten film zarówno William Wyler (1929r.) jak i nasz rodak Ryszard Bolesławski (1936r.). To symboliczna opowieść o trójce bandytów (John Wayne, Pedro Armendariz, Harry Carey Jr.), którzy po obrabowaniu banku uciekają na pustynię, ścigani przez szeryfa (Ward Bond). Spotykają umierającą ciężarną kobietę. Odbierają poród, a następnie zgadzają się zostać ojcami chrzestnymi noworodka i zaopiekować się nim. Ta przejmująca historia została przez Forda dopracowana do wizualnej perfekcji. Świetna obsada aktorska z debiutującym Harrym Careyem Jr. Zapewniła niezły poziom rozrywki. Tym niemniej mesjanizm i biblijny przekaz wymknęły się Fordowi spod kontroli i w pewnym momencie forma przytłoczyła mnie tak bardzo, że aż się zniechęciłem. Wciąż jestem zwolennikiem wersji Wylera z 1929r., gdzie ostatnia akcja rozegrała się podczas mszy w kościele. Żałuję, że Pan John przeniósł ją do saloonu, aczkolwiek jego film stawiam na drugim miejscu spośród wszystkich interpretacji. No i John Wayne wcale mi się tu podobał.


13. Konnica (Horse Soldiers) - 1959r.

Film wojenny; Western kawaleryjski.
Gdyby reżyserem nie był Ford, a głównym protagonistą Wayne, to ciężko byłoby nazwać ten film westernem; raczej filmem wojennym. Dzięki pracy obu tych panów Konnica ma zacięcie westernowe, choć nie jest to Ford z górnej półki. Fabuła jest luźno oparta na misji Unionistów z 1863r. polegającej na sabotowaniu kolejowych dostaw prących na północ Konfederatów. Głównym wątkiem jest konflikt między twardym, doświadczonym pułkownikiem (John Wayne), a preferującym pokojowe rozwiązania majorem-lekarzem (William Holden). Na drugim planie pojawia się antyromans Wayne'a i napotkanej w trakcie misji panny z Południa (Constance Towers). Film zdecydowanie dla miłośników dobrej wojskowej akcji i świetnych zdjęć autorstwa Williama Clothiera. W ramach ciekawostki można dodać, że zarówno Wayne jak i Holden zainkasowali za role rekordowe na tamten czas kwoty w wysokości 750 000 dolarów.


12. Bębny nad Mohawk (Drums Along the Mohawk) – 1939r.

Western kolonialny.
Pierwszy kolorowy film Johna Forda to niewątpliwie sukces, zarówno komercyjny jak i artystyczny. Historia młodzieńca (Henry Fonda), który wraz z nowo poślubioną żoną (Claudette Colbert) dołącza do grupy kolonistów w Dolinie Mohawk. Starający się ujarzmić młodoamerykański frontier osadnicy, stają twarzą w twarz z trudami życia na roli; napadami Indian sprzymierzonych z lojalistami. A wszystko to odbywa się w tle Rewolucji Amerykańskiej. Reżyser nie unika tematyki poświęcenia w imię idei narodowowyzwoleńczych. Ten dramat przygodowy rozgrywający się w drugiej połowie XVIIIw. spełnia swoje zadanie jak należy. Daje niezłą wizję wczesno-amerykańskiego pogranicza; nie nudzi, czego zasługą jest dobry scenariusz; a także oferuję możliwość śledzenia losów kilku wyjątkowych postaci, dzięki którym aktorzy jak Henry Fonda czy Ward Bond na długie lata zagościli w myślach widzów, a reżyser sięgał po nich później wielokrotnie. Westerny kolonialne to rzadkość w oceanie gatunku i każdy z nich jest godny uwagi – jeśli kręci go John Ford to jest na wagę złota. Jako film Bębny nad Mohawk wylądowałby zapewne wyżej, ale jako western uplasował się dopiero w trzeciej piątce.


11. Sierżant Rutledge (Sergeant Rutledge) – 1960r.

Western kawaleryjski; Dramat sądowy.
To jeden z najbardziej zagmatwanych obrazów Pana Johna. Western, nad którego przekazem i interpretacją od lat zastanawiają się najwybitniejsi biografowie reżysera. Historia toczy się na sali sądu polowego, gdzie czarnoskóry sierżant Rutledge (Woody Strode) jest oskarżony o gwałt i morderstwo na białej nastolatce. Wbrew nastrojom lokalnej społeczności, w obronie oskarżonego staje młody porucznik Cantrell (Jeffrey Hunter). Stara się dowieść niewinności podopiecznego jako jego adwokat. Trudno w pełni wyjaśnić intencje Forda, zarówno w treści jak i formie. Film zaczyna się niemal jak dreszczowiec, by przeistoczyć się w miarę upływu czasu w dramat sądowy, momentami przerywany retrospekcjami na modłę klasycznych fordowskich westernów kawaleryjskich. Z jednej strony mamy wyśmienite zdjęcia kręcone pośród Monument Valley oraz jedną z najlepszych kreacji Strode'a. Z drugiej strony nachalne próby grania antyrasizmem i nieprzekonujące zakończenie. Widać w tym westernie duży wpływ Poszukiwaczy i chęć kontynuowania podjętej tam analizy kwestii rasowych. Czasem też mam wrażenie, jakby Ford postanowił zrobić ze Strode'a czarnoskórego Johna Wayne'a. Jesteśmy w połowie artystycznej drogi między Poszukiwaczami a Jesienią Czejenów, jednak na nieco niższym poziomie. Gdzieś z tyłu głowy przebija się myśl o rewizji gatunku, by za chwilę zostać stłumioną przez klasyczne usposobienie postaci i obyczajowość. Zdecydowanie do przemyślenia.


10. Jesień Czejenów (Cheyenne Autumn) – 1964r.

Western kawaleryjski. Antywestern; Dramat indiański.
Dramat indiański, którego filmowy pierwowzór sięga początków dwudziestego wieku – czyli Zmierzchu Czerwonoskórych (The Red Man's View) z 1909r. w reżyserii Dawida Warka Griffitha. A że Ford u Griffitha zaczynał i inspirował się jego warsztatem, a w szczególności rozniecał płomień miłości do kawalerii i Indian, jestem przekonany, że ten film znał i pamiętał. Choć to tylko moje przekonanie nie oparte o żadne biograficzne źródła. Film opowiada o zawiedzionych polityką USA Czejenach, którzy postanawiają opuścić rezerwat i wrócić w rodzinne strony. Próbuje im w tym przeszkodzić oficer kawalerii (Richard Widmark). Film jest dwubiegunowy. Z jednej strony mamy świetne zdjęcia i poruszającą historię indiańskiej sprawy, momentami ubraną w bardzo wymowne sceny (np. głodujących, zdesperowanych Czejenów). Z drugiej strony dostajemy zupełnie niepotrzebne momenty o zabarwieniu parodyjnym, jak sceny z Earpem (James Stewart). Ford także, budując wiarygodność obrazowanych Indian, zapomniał wyłączyć guzik „kawaleria” i znów ten element przeważa, co akurat nie jest niczym złym, ale nie daje poczucia, że dla Pana Johna kwestia Indian była rzeczywiście sprawą przykrą i godną rewizji. Owszem, jesteśmy o krok dalej niż Trylogia Kawaleryjska, ale mam wrażenie, że wciąż zbyt blisko jak na rok 1964. Tym niemniej Jesień Czejenów to western głębszy i bardziej wartościowy niż podobne zamierzenie Raoula Walsha z tego samego roku pod tytułem Odległy głos trąbki. Należy docenić fakt, że mimo podeszłego wieku i szalejącej wokół kinematograficznej zawieruchy Ford był wstanie nakręcić w połowie lat 60'tych film, który mocno utkwił widzom w myślach. To ostatni western w karierze Pana Johna.


9. Rio Grande - 1950r.

Western kawaleryjski;
Twardy oficer (John Wayne) trzyma w bojowej gotowości oddział kawalerii, patrolując północne brzegi rzeki Rio Grande. Wszystko z powodu watah Apaczów zapuszczających się na terytorium USA. Oprócz problemów z Indianami, Wayne musi zmierzyć się z niezadowoleniem żony (Maureen O'Hara), która odwiedza fort, dowiedziawszy się, że ściągnięto tam ich syna. Burzliwy związek Wayna (oficera z Północy) i O'Hary (pani z Południa) jest alegorią dopiero co zakończonej Wojny Domowej. Gdzieś w tle rozgrywa się historia młodego kawalerzysty z Teksasu (Ben Johnson) oskarżonego o morderstwo. Niby do końca nie wiadomo o co chodzi, a jednak wiele istotnych wątków udaje się w tym filmie poruszyć. Wydaje mi się, że zrozumienie fenomenu Rio Grande, jest kluczem do odkrycia zamiłowań Johna Forda. Ford próbował trzykrotnie zrobić film, o jaki mu chodziło. Efektem ubocznym tych starań są Fort Apache i Nosiła Żółtą Wstążkę. Nota bene oba wcześniejsze westerny wyszły lepiej niż ostatnia część nieoficjalnego Wojskowego Tryptyku. Ale prawda jest taka, że to właśnie Rio Grande, wraz ze swym romantycznym klimatem, wspomaganym bezbarwnymi piosenkami Sons of the Pioneers i słodko-gorzką czarno-białą poezją obrazu Berta Glennona, stało się wzorcowym westernem kawaleryjskim. Oparty na tekście Jamesa Warnera Bellaha wydaje się być westernowym dziełem Forda bardziej bellahowym niż fordowskim – i choć Rio Grande nie może konkurować z pozostałymi dwoma częściami Tryptyku fabularnie, psychologicznie czy epicko, to zdecydowanie dominuje pod względem tegoż właśnie bellahowego klimatu. Tym niemniej to nie jest Jack Ford w najwyższej życiowej formie, dlatego dopiero dziewiąte miejsce.


8. Jak zdobywano dziki zachód (How the West Was Won) – 1962r.

Western tradycyjny; Western epicki.
Największe pionierskie dzieło w historii to przede wszystkim reżyserska zasługa Henry'ego Hathawaya, który jest autorem trzech segmentów: Rzeki, Równin i Bandytów. Pan Henry osiągnął w tym filmie apogeum klasycznych możliwości przedstawienia historii ujarzmiania młodej Ameryki. Ale to segment Johna Forda pt. Wojna Domowa jest najbardziej niepokojący i zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych czterech. Ford ugryzł tematykę wojny w sposób doskonały – już przy pierwszym kontakcie z frontem ukazując martwego bohatera Kapitana Linusa Rowlingsa (James Stewart). Wizualnie wyszło to wszystko nietypowo (jakby staroświecko), ale klimatycznie – mroczna czerwona poświata spływającej krwią rzeki Tennessee; pofalowany horyzont będący górami tysięcy martwych żołnierzy; a pośród tego wszystkiego zagubiony maruder (George Peppard), dla którego wyjazd na wojenkę miał być romantyczną, młodzieńczą przygodą. Nawet Ulisses Grant i William Sherman (John Wayne) z pogardą obserwują efekty swego pyrrusowego zwycięstwa, będącego jak się okazało punktem zwrotnym działań wojennych na zachodzie. Ten filmowy segment, podobnie zresztą jak nakręcony kilka miesięcy wcześniej Człowiek, który zabił Liberty Valance'a (też jakby staroświecki), to mocarny renesans w dobiegającej końca karierze filmowej Forda.


7. Droga do San Juan (Wagon Master) – 1950r.

Western pionierski; Western epicki.
Western, o którym John Ford najczęściej mówił, że jest jego ulubionym. Moim zdaniem, obok Jak zdobywano dziki zachód (segmenty Hathawaya) najprzyjemniejszy dla oka klasyczny western pionierski. Dwójka młodych kowbojów (Ben Johnson i Harry Carey Jr.) pomaga karawanie Mormonów w drodze do ziemi obiecanej w dolinie San Juan. Wieść niesie, że Ford, podczas kręcenia Nosiła żółtą wstążkę tak bardzo zachwycił się mormońskimi statystami, biorącymi udział w przedsięwzięciu (z uwagi na ich pracowitość, kulturę, tańce itd.), że postanowił poświęcić im oddzielny film. Tak zrodził się jeden z najbardziej pozytywnych westernów Pana Johna – dobrze oddający ducha romantycznej filozofii ujarzmiania dzikiego zachodu. W głównych rolach obsadzono Johnsona i Careya Jr., którzy z rolami sobie poradzili, choć bez większych fajerwerków. Najjaśniejszymi gwiazdami okazali się tu Joanne Dru w roli bezpruderyjnej Denver i Ward Bond w roli mormońskiego starosty Eldera Wiggsa. To moja ulubiona rola Bonda spośród Fordów, a jego obecność na planie to pewien prywatny żart reżysera. Bond znany był z zajadłego prześladowania „lewaków” w Hollywood. W Drodze do San Juan sam gra przedstawiciela społeczności prześladowanej z powodu wiary. Taki właśnie przewrotny bywał Jack Ford. O ile fabularnie Wagon Master nie jest niczym wartym dłuższej rozprawy, o tyle klimat, a w szczególności zdjęcia Berta Glennona - to poezja obrazu w najczystszej formie. Monument Valley po raz kolejny zachwyca i jest jakby odkryta na nowo.


6. Fort Apache – 1948r.

Western kawaleryjski. Western psychologiczny.
No i zaczynają się arcydzieła westernowej kinematografii, których Ford wg mnie ma na swoim koncie sześć. O ile nr 1 potrafiłem określić bez wahania, o tyle pozycje od 2 do 6 to już był dla mnie dramat. Postanowiłem, że wielką szóstkę otworzy Fort Apache – gdyż spośród najlepszych westernów w tym zestawieniu zawiera w moim mniemaniu najwięcej przeciętnych lub niepoważnych scen i najmniej wybitnych ujęć kamery. W filmie zadebiutował John Agar, który ledwie kilka lat wcześniej poślubił partnerującą mu tu Shirley Temple. Był to dosyć toporny aktorsko początek - ale wyśmienicie zrehabilitował się za to rok później w Nosiła Żółtą Wstążkę. Fort Apache oparty jest na opowiadaniu Bellaha pt. Masakra. Nowy dowódca Owen Thursday (Henry Fonda) przyjeżdża do daleko wysuniętej na południowy zachód wojskowej placówki. Fonda gra ambitnego, ale rozgoryczonego oficera-wdowca, który postanawia zaprowadzić w forcie porządek, a następnie rozprawić się z Apaczami. Jego przeciwieństwem jest kapitan York (John Wayne) – ludzki, doświadczony w walkach z Indianami oficer, mający nadzieje na objęcie dowództwa nad pułkiem. Fort Apache jest w pewnym sensie konsekwencją żądzy „custerowskiej” opowieści, jaką rozpalił w Fordzie piekielnie udany western Raoula Walsha Umarli w butach. Po raz kolejny (po debiucie w Dyliżansie) pojawia się tu wątek miłowanego przez reżysera Siódmego Pułku Kawalerii USA i jego udziału w ujarzmianiu Wild Westu. Bardzo ważna jest kwestia Indian – był to pewien przełom, który sprawił, że coraz śmielej zaczęto kręcić dramaty indiańskie. Wystarczy przypomnieć zrealizowane dwa lata później Złamaną strzałę Delmara Davesa i Diabelską przełęcz Anthony Manna.


5. Dyliżans (Stagecoach) – 1939r.

Western tradycyjny. Western epicki.
No właśnie – Dyliżans mógłby być równie dobrze na drugim, trzecim lub czwartym miejscu. Jest poza podium z podobnego powodu, co Fort Apache: zawiera sporo scen, które - choć potrzebne i nadające filmowi tempa i odrębności – z dzisiejszej perspektywy nie bronią się aż tak dobrze jak w przypadku pozostałych westernów Forda. Innymi słowy jest to absolutne arcydzieło, ale na skalę lokalną, na dekadę lub dwie od kiedy się pojawiło. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z przełomowym momentem w historii gatunku, wyrwanego dzięki Dyliżansowi z klinicznej śmierci późnych lat 30'tych. Jest to opowieść o zróżnicowanej społecznie i obyczajowo grupie ludzi podróżujących dyliżansem wzdłuż pogranicza. Podstawą fabuły było opowiadanie Ernesta Haycoxa pt. Dyliżans do Lordsburga, inspirowane utworem francuskiego pisarza Guy'a de Maupassanta pt. Baryłeczka. To pierwszy dźwiękowy western Forda i w ogóle pierwszy nakręcony po trzynastoletniej przerwie od gatunku, a także pierwszy epicki western epoki klasycznej. Czternasty z kolei western w dorobku Wayne'a, ale przełomowy, który zrobił z niego żywą legendę kina. To pierwszy Ford w Monument Valley, świetnie sfilmowanej przez niezawodnego Berta Glennona – miejsce, w którym Pan John zainstalował się ze swymi kamerami na ćwierćwiecze. Ale Dyliżans to nie tylko archetyp – to przede wszystkim doskonale opowiedziana historia będąca studium ludzkich charakterów. Opowieść o zemście, miłości, upadku i odkupieniu – fundament filmów o dzikim zachodzie. To był też ulubiony western największej znanej mi fanki gatunku czyli mojej mamy Danuty (RIP) – ile razy jako malec go obejrzałem? Trudno powiedzieć...


4. Nosiła żółtą wstążkę (She Wore a Yellow Ribbon) – 1949r.

Western kawaleryjski; Melodramat; Western epicki.
Dla mnie to najbardziej dojrzały i najpiękniejszy w historii western kawaleryjski i jeden z najlepiej sfilmowanych westernów w ogóle. Nakręcony w technicolorze jako melodramat, w którym fabuła schodzi na drugi plan, ustępując miejsca sentymentowi dla regimentów kawalerii walczących na dzikimi zachodzie; miłości wykluwającej się nawet w najtrudniejszych okolicznościach; cudownej westernowej scenografii w spektakularny sposób sfilmowanej przez Wintona C. Hoch'a, za którą otrzymał zasłużonego Oscara. Otwarciem filmu jest flaga Siódmego Pułku Kawalerii oraz informacja, że „Custer nie żyje” - można więc powiedzieć, że tym razem Ford nawiązuje do jego legendy bezpośrednio. Główny bohater – kapitan Nathan Brittles (John Wayne), poległego nad Little Bighorn dowódcę oraz jego oficerów znał osobiście. Informacja o ich śmierci to dla jego pułku szok i zwiastun kłopotów. Dla samego Brittlesa wojskowa kariera dobiega końca i jest z tego powodu rozgoryczony. Zanim jednak odda komendę w ręce młodego ambitnego porucznika Cohilla (John Agar) – raz jeszcze będzie musiał wykazać się męstwem i doświadczeniem. Bo oto plemiona Wielkich Równin jednoczą się gotowe do ostatecznej wojny z Białymi. W tle głównej fabuły rozgrywa się rywalizacja o względy pięknej młodej damy o imieniu Olivia Dandridge (Joanne Dru). To ona jest tytułową nosicielką żółtej wstążki – symbolu uczucia do kawalerzysty. Kto jest szczęśliwym wybrankiem? Czy nieopierzony drugi porucznik z bogatej rodziny (Harry Carey Jr.)? A może wspomniany wcześniej zastępca dowódcy – arogancki i władczy Cohill? A może pannie chodzi o leciwego, lecz wciąż atrakcyjnego weterana Brittlesa? Sprawdźcie sami.


3. Miasto bezprawia (My Darling Clementine) – 1946r.

Western biograficzny; Western noir.
Bracia Earp z tego co wiem nie byli kowbojami i nie zajmowali się spędami bydła. Wyatt Earp nie pojedynkował się na rewolwery z Doc'kiem Holliday'em, a na pewno takiego pojedynku nie wygrał. Doc nie zginął w trakcie strzelaniny w O.K. Corral. Takich wypaczeń historycznych znajdzie się w filmie więcej, ale nie zmienia to faktu, że Miasto bezprawia jest po dziś dzień niedoścignionym wzorem dla wydarzeń, które rozegrały się w 1881r. w Tombstone. Historia pomija początki kariery Wyatta Earpa (Henry Fonda) związanej z Dodge City, koncentrując się na momencie, gdy przybywa do Tombstone, a następnie obejmuje posadę szeryfa. Zaprzyjaźnia się z hazardzistą i zabijaką, ex lekarzem Johnem Dockiem Hollidayem (Victore Mature), a także wdaje w konflikt z bandą pod wodzą starego Clantona (Walter Brennan). To jedyny western, do którego Ford wplótł stylistykę noir, co zaowocowało wyśmienitą, dekadencką atmosferą. Udaną modyfikacją schematu było użycie mężczyzny fatalnego – Doca. Każda scena i każde ujęcie kamery w tym filmie to wizualny majstersztyk. Atmosfera już na początku, za sprawą zabójstwa Jamesa, robi się gęsta i gęstnieje aż do słynnego historycznego rozstrzygnięcia w O.K. Corral. Kilku reżyserów zbliżyło się do poziomu Forda, nie powiem, być może tworząc nawet filmy ciekawsze, lepsze fabularnie i bardziej realistyczne. Ale do dziś nikomu nie udało się zbudować tak wysokiego napięcia, przy użyciu tak prostych środków filmowego wyrazu. Nie bez kozery Sam Peckinpah określał Miasto bezprawia jako swój ulubiony western.


2. Człowiek, który zabił Liberty Valance'a (The Man Who Shot Liberty Valance) – 1962r.

Western psychologiczny; Antywestern.
Prawnik ze wschodu Ransom Stoddard (James Stewart) przybywa do miasteczka na dzikim zachodzie, gdzie zostaje pobity i okradziony przez bandę Liberty Valance'a (Lee Marvin). Udaje mu się przeżyć dzięki pomocy doświadczonego rewolwerowca Toma Doniphona (John Wayne) i młodej restauratorki Hallie (Vera Miles). Stoddard postanawia zastopować wybryki Valance'a przy użyciu prawa. Nie wszyscy uznani krytycy klasyfikowali Człowieka, który zabił Liberty Valance'a jako film udany. Np. Brian Garfield uważał go za western niczym nie zaskakujący, nakręcony w zbyt staromodnej jak na swoje czasy technologii. Przyznam, że ja sam kiedyś miałem wątpliwości, ale zdążyłem w międzyczasie poznać Pana Johna lepiej. Na tyle dobrze, że zrozumiałem, że Ford wcale nie kręcił westernów – one były zawsze odbiciem w filmowym zwierciadle jego stanu emocjonalnego. Rozgoryczenie brutalizacją gatunku; upadek wiary w westernowy mit, na którym się wychował i który tworzył; pukająca powoli do drzwi filmowa emerytura. To wszystko doprowadziło do powstania najbardziej pesymistycznego fordowskiego dzieła. Z drugiej strony bardzo nostalgicznego, bo trudno nie uronić łzy, widząc w kostnicy, tuż obok trumny z ciałem zmarłego Wayne'a, stary, zniszczony i bezużyteczny dyliżans. O tym filmie można opowiadać godzinami, ale dla mnie najistotniejsze jest to, że Ford w 1962r. postanowił powiedzieć dość! Nie będzie więcej dyliżansów, nie będzie już Johna Wayne'a – teraz będą Lee Marvin i jego dwóch wrednych kolesi (Lee Van Cleef stał się gwiazdą spagwesternu; Strother Martin stał się np. jednym z ulubieńców Peckinpaha). I kto wie, być może to właśnie ten film, a nie kolejny w rankingu sprawia, że Johna Forda uważam za najwybitniejszego reżysera westernów.


1. Poszukiwacze (The Searchers) – 1956r.

Western tradycyjny; Western epicki.
Ethan Edwards (John Wayne): rozgoryczony przegraną wojną konfederat i Martin Pawley (Jeffrey Hunter): młodzieniec, w którego żyłach płynie indiańska krew – ruszają w pięcioletnią tułaczkę po dzikim zachodzie w poszukiwaniu porwanej przez Komanczów dziewczynki. Ta podróż całkowicie odmieni ich życie i da nowe spojrzenie na surowy, niebezpieczny świat, w którym od zawsze funkcjonowali. Życiowa rola najważniejszego westernowego aktora Wayne'a plus życiowa forma najważniejszego westernowego reżysera Forda równa się arcydzieło. Proste matematyczne równanie. No właśnie - w matematyce definiuje się piękno jako zbiór danych, do którego nie chcielibyśmy nic więcej dodać ani nic więcej odjąć. Dokładnie takim filmem są Poszukiwacze – westernem, do którego nie chciałbym dodać żadnej sceny, postaci, czy dialogu. Żadnego z tych elementów nie chciałbym też usunąć. Wbrew pozorom to western nie pozbawiony błędów czy może raczej „reżyserskich słabości”, ale kto powiedział, że piękno to coś bezbłędnego? W końcu nawet Sergio Leone twierdził, że nudzą go filmy doskonałe, bo nie ma w ich przypadku o czym dyskutować, a przecież Poszukiwacze byli jednym z jego ukochanych westernów a John Ford jednym z najważniejszych wzorców reżyserskich. Jest wielu krytyków uważających arcydzieło Forda nie tylko za największy western wszech czasów, ale nawet za najwybitniejszy amerykański film w ogóle. Ja aż tak daleko nie mam zamiaru się posuwać, bo to nie moja domena. Ale bez wahania przyznam, że nigdy nie widziałem wspanialszego filmu o dzikim zachodzie i przykro mi, bo nie sądzę, żebym kiedykolwiek jeszcze zobaczył. I z tą konkluzją zostawiam was sam na sam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz