Pierwsza część Młodych Strzelb osiągnęła
nadspodziewany sukces. Losy grupy młodych rewolwerowców na czele z
Billy Kidem rozpaliły wyobraźnię pokolenia końca lat 80'tych.
Studio Morgan Creek nie mogło nie pójść za ciosem, bo scenariusz
części pierwszej rozpisano umiejętnie, zostawiając otwartą
furtkę dla kontynuacji. Tak też się stało. Przy realizacji filmu
Młode Strzelby II (Young Guns II) z 1990r.
pozostawiono głównych autorów sukcesu - scenarzystę Johna Fusco i
trzech najbardziej charyzmatycznych bohaterów pierwszej części,
granych przez aktorów: Emilio Esteveza, Kiefera Sutherlanda i Lou
Diamonda Philipsa. Wymieniono reżysera na Geoffa Murphy,
Nowozelandczyka o głodzie hollywoodzkich sukcesów i predyspozycjach
do łączenia kina akcji z ponadczasowym uniwersalizmem niezbędnym w
mainstreamowych dziełach. Do tego kociołka dorzucono duet John Bon
Jovi Alan Silverstri, czyli speca od muzyki pop i speca od
filmowych partytur. To oni odpowiadają za ścieżkę dźwiękową.
Na koniec wzmocniono obsadę z jednej strony wschodzącymi gwiazdami
jak Christian Slater, Viggo Mortensen i William Petersen, z drugiej
strony weteranem obrazów o dzikim zachodzie Jamesem Coburnem.
Subtelnie zapożyczono sprawdzone motywy z dwóch kultowych
westernów, by jednocześnie przewrócić do góry nogami zdawałoby
się wyeksploatowaną legendę o Billy Kidzie. Czy zamierzenie się
udało?
Głowna akcja toczy się
rok po oblężeniu domu Alexandra McSweena, które to wydarzenie
uważa się za koniec wojny w Hrabstwie Lincoln. Regulatorzy
przegrali wojnę, ale mocno zatrzęśli grupą z Santa Fe. Teraz,
podobnie jak niedobitki z gangu Lawrence'a Murphy, zajmują się
kradzieżą bydła, a sam Billy Kid jest bohaterem książek za pięć
centów kupowanych we wschodnich miastach, gdzie nazywa się go
„księciem rewolwerowców”. Bezprawie toczące Nowy Meksyk
doskwiera wielkim ranczerom takim jak John Chisum. Zawiązuje się
nowa koalicja przeciwników Billy Kida, która nominuje na stróża
prawa jego bliskiego wspólnika, Pata Garretta. Zadaniem nowego
szeryfa jest schwytanie lub zabicie słynnego bandyty. Billy, mimo
gróźb urzędników, rad Garretta i próśb najbliższych
przyjaciół, postanawia zostać w rodzinnych stronach i dokończyć
dzieła zapoczątkowanego przez Regulatorów...


Chavez y Chavez i Doc
Scurloc w rzeczywistości nie zginęli w tamtym okresie, tylko dożyli
starości. W filmie dodano sceny ich śmierci, żeby obraz nabrał
dramaturgii. Z drugiej strony wydaje mi się, że zrobiono to z myślą
o zachowaniu równowagi, którą mocno nadwyrężyła koncepcja
ocalenia Billy’ego. Gdyby widź dostał western, w którym wszyscy
wyjęci spod prawa „protagoniści” przeżywają – to tak jakby
bez konsekwencji kalorycznych mógł się opychać pączkami z
lukrem. Nikt by w to nie uwierzył. A tak – gdy pomyślimy, że
długi żywot Kida został okupiony śmiercią najbliższych
przyjaciół – wychodzi to całkiem wiarygodnie.
Postać Pata Garretta
jest moim zdaniem świetna. Petersen zaczerpnął zawziętość i
hardość z poprzednika granego przez Coburna, ale pozostał tanim
koniokradem. Czuć jego przywiązanie do ziemi, ludzi, czuć jego
rodowód złodzieja bydła, nieumiejętnie ukryty pod warstwą nowego
ubioru i fryzury. Wprowadzone przez twórców zmiany w usposobieniu
słynnego szeryfa w pewnym sensie usprawiedliwiają scenariusz i
zwrot akcji pod koniec filmu. Tym niemniej, myślę że hołdem dla
coburnowskiego Garretta było obsadzenie pana Jamesa w roli Johna
Chisuma. To tak jakby twórcy chcieli powiedzieć: „ok, macie tu
świeżego, przebojowego Pata, ale nie zapominajcie o monumentalnym
klasyku”.
W oczy rzuca się postać
Toma O’Folliarda, granego przez piętnastoletniego Balthazara
Getty, którą u Krawego Sama grał trzydziestosześcioletni Rudy
Wurlitzer. Dwie zupełnie inne koncepcje, prawda? Z tym że mi on
bardziej przypomina Aliasa granego przez Boba Dylana. Też początkowo
kręci się po okolicy, by ostatecznie przyłączyć się do bandy.
Niestety ten bohater najbardziej odbiega od historycznego wzorca.
O'Folliard był najlepszym przyjacielem, a zarazem rówieśnikiem
Billy Kida, pochodził z Teksasu a nie z Pensylwanii, brał udział
we wcześniejszych wydarzeniach wojny w Hrabstwie Lincoln i miał ok.
dwudziestu dwóch lat gdy zginął (w filmie niespełna piętnaście).
Sam Billy Kid w drugiej
części już nieco bardziej przypomina kristoffersonowego bohatera.
Może nie tyle z gry Esteveza, która jest oryginalna, co z kierunku,
w jakim zmierza jego bohater. Nie dociera do niego co się tak
naprawdę dzieje – zamiast uciekać, woli krążyć wokół Fortu
Sumner – jak rozwścieczony kojot goniony przez stado dzikich psów.
Chce dokończyć dzieła, choć nikt tak naprawdę już nie pamięta,
o co toczy się cała zadyma. Ten nihilizm, choć nie tak duży jak u
Peckinpaha, to zresztą atut omawianego filmu i samego głównego
bohatera.
No i muzyka. Dla mnie
ścisła czołówka westernowych soundtracków. Oczywiście nie
sposób porównywać nowoczesnych brzmień spod batuty Alana
Silverstri i strun Johna Bon Jovi z eleganckimi partyturami Dimitri
Tiomkina, Elmera Bernsteina czy Maxa Steinera albo jadowitymi
kompozycjami Ennio Morricone, bo to różne światy i koncepcje. Tym
niemniej jest to ścieżka dźwiękowa, dla której warto wracać do
tego obrazu. Nie bez kozery piosenka promująca film czyli Blaze of Glory zdobyła Złotego Globa, nominację do Oscara i Grammy, a cała ścieżka dźwiękowa i reszta piosenek trzymają podobny, wysoki poziom. Z kolei ja osobiście od dawna mam w telefonie ustawiony dzwonek z wątku przewodniego Młodych Strzelb II autorstwa Alana Silvestri i gdyby ktoś chciał też mieć taki sam, to jest to na płycie utwór nr 2 pt. Historical Fact.
Co na minus? Trudno
powiedzieć. Może trochę, podobnie jak w pierwszej części,
odmłodzenie głównych bohaterów w celu skomercjalizowania filmu.
Choć wiem, że to naciągany zarzut. W końcu artyści tworzą swoje
dzieła, żeby docierały do jak największej liczby odbiorców i
zarabiały jak najwięcej pieniędzy. A tych jest mnóstwo w
rozrzutnych kieszeniach młodzieży i lubiących spełniać ich
zachcianki rodziców. Momentami może za dużo poczucia humoru, bo
ono nie zawsze służy surowemu wizerunkowi dzikiego zachodu. Trochę
mniej akcji niż w pierwszej części, choć zastąpiono to innymi
walorami. Więcej się czepiać nie będę, bo jednak jest to film
przede wszystkim rozrywkowo-sensacyjny i swoją rolę spełnia.
Na koniec jeszcze tylko
mój ulubiony cytat z Billy Kida:
„Zapamiętaj sobie
jedno, Pat. Ludziom, których nie lubię, nie kradnę koni.”