sobota, 13 maja 2017

Wysokie Drzewa (The Big Trees) - 1952r.

Lubię westerny, których fabuła oparta jest o jakieś konkretne, ciekawe wydarzenie związane z historią dzikiego zachodu. Nie potrafię przejść obok takich ciekawostek obojętnie i zwykle w mniejszym lub większym stopniu riserczuję temat. W epoce klasycznej takich filmów powstało chyba najwięcej – to też chętnie wrzucam je na ruszt, by kompleksowo poznać i zrozumieć gatunek oraz jego ukorzenienie w historii USA. Co bym jednak nie robił i ile bym filmów nie obejrzał, zawsze znajdzie się jakiś kolejny, którego jeszcze nie widziałem, a który totalnie zaskoczy mnie tematyką i genezą. Nie inaczej było w przypadku filmu pt. Wysokie drzewa (The big trees) z 1952r. w reżyserii Felixa Feista, który podejmuje tematykę amerykańskiego „lex szyszko”.
        Zanim napiszę o samym filmie, chciałbym podzielić się pewną refleksją. Dochodzę do wniosku, że moda na remaki zaczęła się dużo wcześniej niż dotychczas przypuszczałem, bo coraz częściej na początku lat pięćdziesiątych lub nawet w latach czterdziestych trafiam na przeróbki starszych klasyków. Niedawno pisałem o filmie Słońce świeci jasno Johna Forda z 1953r., który okazał się remakiem filmu Sędzia Priest tego samego reżysera z 1934r. W przypadku Wysokich drzew też mamy do czynienia z remakiem. Pierwowzorem filmu była Dolina gigantów (Valley of the Giants) z 1938r. w reżyserii Wiliama Keighleia. Tego filmu niestety nie widziałem i żałuję, bo miałbym lepsze porównanie. Tym niemniej udało mi się co nieco o nim poczytać i utwierdziłem się w przekonaniu, że temat kalifornijskich sekwoi nie został wyssany z palca, tylko faktycznie na przełomie wieków kwestia drzew stanowiła istotny problem. Na tyle duży, że Dolina gigantów z 1938r. okazała się remakiem (czy też nową adaptacją) jeszcze starszego dramatu z epoki kina niemego, z 1927r. pt. Valley of the Giants, w reżyserii Charlesa Brabina. I uwaga, uwaga! Ostatni film jest z kolei remakiem jeszcze starszego filmu z 1919r. pt. The Valley of the Giants w reżyserii Jamesa Cruze’a. Wow, potrójny remake już na początku lat pięćdziesiątych. Mamy dwudziesty pierwszy wiek – czy to znaczy, że idąc rocznikami w przód, po drodze natknę się jeszcze na kilka kolejnych adaptacji tego tematu?
        No ale dosyć o korzeniach filmu – zajmijmy się korzeniami drzew. Głównym bohaterem jest Jim Fallon (bardzo przekonujący Kirk Douglas) – tartaczny baron z Wisconsin, znany z przekrętów i dążenia do zysku za wszelką cenę. Gdy w życie wchodzi senacki dekret o powrocie zalesionych terenów do skarbu państwa i odsprzedaży działek zainteresowanym kupcom, Jim zbiera ekipę drwali i wyjeżdża do kalifornijskiego Redwood celem nabycia praw do największych drzew świata – sekwoi. Na drodze do realizacji planu staje mu komuna kwakrów, których nie stać na wykupienie ziemi, a dla których wielkie drzewa stanowią świątynię i dom. Na domiar złego o pozyskanie wartościowych terenów ubiega się też grupa miejscowych przedsiębiorców.
        Film zrealizowano z przyzwoitym rozmachem, a aktorzy stanęli na wysokości zadania. Co do scenariusza, to nie ma tu jakiś wielkich fajerwerków, ale też nie oczekiwałem nie wiadomo czego. Historia jest poprowadzona zgrabnie. Klimat lawiruje między rozważaniami nad konfrontacją człowieka i natury, a widowiskowymi scenami akcji. Wysokie drzewa łączą elementy westernu, filmu przygodowego, dramatu i romansu – czyli cech charakterystycznych dla gatunku. Najważniejszą konkluzją tej historii jest sumienie głównego bohatera, który za sprawą uczucia, kontaktu z potęgą przyrody i wiary, a także w związku z udziałem w wyniszczającej wojnie o pieniądz, przechodzi metamorfozę. Pomagają mu w tym dobroduszny poszukiwać złota Yukon (bardzo dobry Edgar Buchanan), salonowa dziewczyna Daisy (Patrice Wymore) i młoda kwakierka Alicia Chadwick (Eve Miller). I jak to bywa podczas westernowych wojenek, nie wszystkim bohaterom udaje się dożyć końca filmu, ale niestety - takie koszty ponoszono, gdy nadciągająca ze wschodu cywilizacja z buciorami właziła w „złotonośne” tereny dzikiego zachodu.

        Nie będę się przy okazji tego filmu specjalnie rozpisywał i podejmował głębszej analizy poszczególnych elementów, bo i żadne to arcydzieło. Może kiedyś wrócę do tematu, gdy już uda mi się obejrzeć pierwowzory, o których pisałem w drugim akapicie. Podsumowując: ciekawy temat wycinki najwyższych drzew świata. Temat zdecydowanie inny niż w typowych filmach o dzikim zachodzie i całkiem nieźle ugryziony. Zrealizowany w przygodowo-westernowej konwencji, a do tego wszystkiego Kirk Douglas w roli głównej – czyli w dwóch słowach: warte obejrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz