sobota, 15 września 2018

Cimarron - 1931r.


Cimarron to perła w koronie westernowego okresu pre-code. Film, który rozmachem pozostawia w tyle inne pozycje, ale też z założenia przyjmuje rolę lidera epoki i bierze na siebie odpowiedzialność za pokazanie klasycznego amerykańskiego mitu w najczystszej formie. Tylko trzy westerny otrzymały Nagrodę Akademii za „Najlepszy Film”. Patrząc wstecz w tym gronie znalazły się takie tuzy jak Bez przebaczenia (Unforgiven) Clinta Eastwooda z 1992r, Tańczący z wilkami (Dances With Wolves) Kevina Costnera z 1990r. i właśnie Cimarron Wesleya Rugglesa z 1931r. W miarę upływających lat, a przecież od wyprodukowania minęło już niemal dziewięć dekad, widzom coraz trudniej jest zdobyć się na obiektywną ocenę. Także percepcja sztuki filmowej zmieniła się od tamtego czasu diametralnie. Dla niektórych jest nudno, dla innych niewyraźnie, jeszcze dla innych patetycznie. Ja poniżej postaram się zapomnieć o percepcji, zdylatować czas i w kilku zwięzłych akapitach wyjaśnić, dlaczego Cimarron zasługuje na oklaski.
         To nie jest tradycyjny western. To nakręcona na podstawie powieści Edny Ferbes saga, której początek sięga okresu zmierzchu dzikiego zachodu, a koniec zahacza o późne lata 20’te dwudziestego wieku, czyli nowoczesność. Dostajemy tym samym czterdziestoletni przekrój działań kilku pokoleń, a jednocześnie wizję historii ujarzmiania ostatniego stanu Ameryki – Oklahomy. Tam, gdzie salwa z karabinów kawalerii rozpoczęła ostatnią sekwencję westernu Synowie Prerii (Tumbleweeds) z 1925r., ta sama scena gonitwy po ziemię Indian Cherokee zapoczątkowała przygodę pionierów z Cimarrona. Stała się też powodem do wyjazdu na zachód dla Yancey'a i Sabry Cravatów oraz ich synka Cimarrona.
         No właśnie, zanim przejdę do głównego przekazu filmu, warto byłoby poświęcić chwilę tytułowi. Cimarron to słowo z języka hiszpańskiego, które w czasach kolonialnych oznaczało zbiegłych niewolników – takich, których nie dało się poskromić. Z kolei w amerykańskiej gwarze używa się go do określenia osoby dzikiej, nie mogącej usiedzieć na miejscu, nie do powstrzymania i okiełznania. Taką osobą w filmie jest Yancey i to właśnie on jest tytułowym Cimarronem.
         
         (Będzie trochę spoilerów w tym akapicie). Wokół działań głównego bohatera zbudowany jest przekaz filmu. Yancey Cravat (w tej roli rewelacyjny Richard Dix) to „wieczny pionier”. Przybywa do Oklahomy z pustymi rękami, chcąc publikować gazetę „Oklahoma Wigwam”. Szybko daje się poznać jako obywatel prawy, odważny i przedsiębiorczy, nie bojący się wziąć odpowiedzialności za życie, bezpieczeństwo i rozwój lokalnej społeczności. Z biegiem czasu zdobywa szacunek i posłuch, zapewniając rodzinie i przyjaciołom wysoki status społeczny. Ma niestety pewną słabość hamującą jego prywatną karierę. Zamiast wygodnego fotela i zarządzania zdobytym majątkiem, on woli wyjazdy. A to gdy otwarto kolejne połacie ziemi do zdobycia, a to na wojnę z Hiszpanią, a to by uczestniczyć w budowie potęg nafciarskich. Napędza siłę narodu, dobrobyt lokalnych społeczności i pozycję własnej rodziny, rzadko będąc obecnym w miejscu, gdzie wszyscy chcieliby go widzieć. Gdy Yancey usuwa z miasta bandytów – beneficjentem tych działań zostaje młody żydowski handlarz-popychadło Sol Levy (świetny George E. Stone), który po latach buduje prężną firmę odzieżową. Gdy Yancey zakłada gazetę – beneficjentem tego faktu staje się jego żona Sabra (Irene Dunne). Podczas nieobecności męża wyrasta na wpływową kobietę. Gdy Yancey walczy o prawa Indian – beneficjentem tych działań jest jego syn Cim (Don Dillaway), który wbrew wszystkim żeni się z indiańską służącą. Rolę głównego bohatera najlepiej oddaje cytat Sola Levego:


„Tacy jak on budują miasta, a tacy jak my przybywają, by w nich mieszkać i pracować.”


I niech powyższe słowa pozostaną kwintesencją tego przekazu symbolizowanego postacią graną przez Richarda Dixa. Bo choć w filmie odsłonięty zostaje pomnik pioniera uzbrojonego w karabin, trzymającego za rękę ciemiężonego Indianina, to prawda jest taka, że największym pomnikiem jego działań są rosnące wokół drapacze chmur i fortuny. Część tego przekazu pojawiła się już w innym arcydziele pre-code. Myślę tu o Drodze Olbrzymów (The Big Trail) Raoula Walsha. Z kolei umiejętnym podsumowaniem takiej tematyki podzieliło się z widzami konsorcjum klasyków w Jak zdobywano dziki zachód (How the West was Won) z 1962r., które samo w sobie jest pomnikiem amerykańskich pionierów.
         Powieści nie czytałem, więc nie wiem jak było w literackim oryginale, ale w 1960r. Anthony Mann nakręcił remake Cimarrona (lub jak kto woli – nową adaptację). Pozmieniał kilka szczegółów fabularnych, które rzutują na postrzeganie głównego bohatera, dodając mu więcej praworządności i krystaliczności. Widać to najlepiej w scenie śmierci Kida (William Collier Jr.), którego Yancey grany przez Dixa zabija osobiście. U Manna, podczas sceny w szkole, gdzie zabarykadowali się młodzi bandyci, dochodzi do sprzeczki między nimi, a Kid (grany tam przez Russa Tumblyna) ginie od kuli kompana. Chwilę później Yancey grany przez Glenna Forda zabija zabójcę. I w jednym i w drugim przypadku głównego bohatera dręczą wyrzuty sumienia. Różnica polega na tym, że Richard Dix żałuje, że zamordował syna starego przyjaciela, a Glenn Ford, że nie potrafił go właściwie poprowadzić czy nawet wychować. Przekaz Mann'a jest więc łagodniejszy w porównaniu do bezkompromisowej wizji Ruggles'a. I to jest namacalna różnica między epoką pre-code, a późną klasyką.
         Poza głównym przekazem Cimarron stanowi kopalnię filmowych i westernowych diamentów. Jak to bywało w epoce niemej i pre-code, poprawność polityczna jest tu odwrócona do góry nogami. Gdy wymaga tego przekaz, reżyser uwypukla ideologię praw mniejszości indiańskiej. Z drugiej strony nie wstydzi się sceny obiadu, gdzie zamożna Biała rodzina odbywa dyskusję, wachlowana przez zwisającego z sufitu murzyńskiego chłopca (Eugene Jackson). W filmie jest fantastyczna scenografia, w której nie sposób doszukać się mankamentów, a drugi i trzeci plan kadrowanych scen to ścisła czołówka w historii westernu. Reżyser zadbał o najdrobniejsze szczegóły, które potrafią oderwać widza od wiekopomnych rozmyślań i wywołać uśmiech na twarzy. Jak choćby scena nacinania kolejnej kreski na rewolwerze po zastrzeleniu bandyty. Sam sposób chowania rewolwerów przez Cravata jest świetny – różni się od tego „niemego” w stylu Williama S. Harta czyli łapania broni wpół, ale jest też inny niż spektakularne obroty znane z późniejszych obrazów. Yancey najpierw kładzie lufę na boku kabury, a następnie wsuwa do środka rewolwer. Co ciekawe u Anthony Mann'a główny bohater posługuje się już tylko karabinem.
         Max Steiner to kompozytor, którego fanom westernu chyba nie trzeba przedstawiać? Wystarczy odświeżyć sobie najlepsze filmy Raoula Walsha. W Cimarronie umiejętnie zagrał na emocjach widza melodiami z otwarcia i ze sceny bankietu kongresowego pod koniec filmu. Mimo iż nie narzuca się uszom w trakcie wydarzeń fabularnych, w tamtych dwóch momentach wychyla się zza kurtyny, by puścić publiczności oczko. Tym niemniej przyznaje bez bicia, że dźwięk i partytury z wersji z 1960r. autorstwa Franza Waxmana bardziej mi się podobały.
         Kurczę, to jest właśnie ten rodzaj kina, o którym mogę pisać i pisać. Czas jednak kończyć, bo przecież jeśli komuś zechce się dowiedzieć więcej, to po prostu sięgnie po Cimarrona by przekonać się o tym wszystkim na własne oczy i wyrobić sobie własną opinię. Ja tymczasem spróbuję poszukać powieści, bo opowiedziana w niej historia jest piekielnie ciekawa. Polecam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz