Dzięki cynkowi od kolegi Mariusza z bloga Panorama Kina, udało się obejrzeć w telewizji mało znany film Johna Forda z 1953r. pt. Słońce Świeci Jasno (The Sun Shines Bright). Film jest remakiem innego dzieła J. Forda z
1934r. pt. Sędzia Priest (Judge Priest), który odniósł sukces, choć nie zadowolił w pełni reżysera, skoro zdecydował się on na krok w tył i ponowne podjęcie tematu, w czasach, gdy ludziom w głowach dudniły
echa Trylogii Kawaleryjskiej.
Doczytałem, że
pierwszy film Forda został przez wytwórnię Twentith Century Fox okrojony
o scenę linczu na czarnoskórym nastolatku, oskarżonym o gwałt.
Był to jeden z najważniejszych powodów, dla których reżyser
postanowił podjąć temat dwie dekady później, tym razem wraz z
wytwórnią Republic Pictures. Zmienił się też tytuł w porównaniu do filmu z lat 30'tych, myślę że w celu rozszerzenia horyzontu przekazowego poza postać sędziego Williama
Priesta (Charles Winninger). Pierwowzór jest też zdecydowanie krótszy i więcej czasu z akcji toczy się na sali sądowej, gdzie urzęduje główny bohater.
No właśnie, wspomniany
sędzia jest centralną postacią filmu, a zarazem epicentrum miasteczka w
Kentucky, gdzie toczy się akcja. Używając nomenklatury literackiej
to trochę Mary Sue – postać, której nie uraczymy w rzeczywistym
świecie. Reprezentuje przegraną w Wojnie Domowej frakcję
rebeliantów, a mimo to wraz z grupą ziomków-oficerów utrzymują
najważniejsze urzędy w mieście. Priest i jego koledzy, otoczeni
purytańskimi hipokrytami, odważnie demonstrują neutralność
obyczajowo-rasową, wywołując oburzenie na twarzach bardziej konserwatywnych mieszkańców. Spychani do lamusa przez potężną machinę
nadchodzącej z północy cywilizacji, toczą beztroski, flegmatyczny
żywot, jakby lekceważąc siłę i podstępność konkurencji do
piastowanych funkcji. Mimo to, doświadczenie, mądrość i
sprawiedliwy osąd sędziego Priesta, w najbardziej krytycznych
momentach z życia miasta sprawdza się. Ten człowiek po prostu
świetnie nadaje się do tej pracy – a mimo to w przełomowym okresie swej kariery, czyli w zbliżających się wyborach, musi użyć fortelu.
Można byłoby kilku innym bohaterom poświęcić po akapicie, ale zamiast tego wspomnę o melodii, która odegrała jedną z głównych ról w filmie. Jest to Dixie - hymn konfederatów. Ta piosenka pojawia się wielokrotnie, jako towarzyszka fabuły i symbol politycznych podziałów panujących w miasteczku (także w pierwowzorze). Ale wydaje mi się, że jest tu jeszcze drugie dno - przekaz mający na celu uzmysłowić widzom, że nie zawsze to, co przegrywa, jest gorsze, godne potępienia i zapomnienia. Nie, reżyser w ten sposób daje do zrozumienia, że tak jak Dixie potrafi być weselsza czy bardziej lubiana od Yankee Doodle, tak człowiek, będący niegdyś rebeliantem, może być bardziej wartościowy od nie jednego zwolennika Unii.
Można byłoby kilku innym bohaterom poświęcić po akapicie, ale zamiast tego wspomnę o melodii, która odegrała jedną z głównych ról w filmie. Jest to Dixie - hymn konfederatów. Ta piosenka pojawia się wielokrotnie, jako towarzyszka fabuły i symbol politycznych podziałów panujących w miasteczku (także w pierwowzorze). Ale wydaje mi się, że jest tu jeszcze drugie dno - przekaz mający na celu uzmysłowić widzom, że nie zawsze to, co przegrywa, jest gorsze, godne potępienia i zapomnienia. Nie, reżyser w ten sposób daje do zrozumienia, że tak jak Dixie potrafi być weselsza czy bardziej lubiana od Yankee Doodle, tak człowiek, będący niegdyś rebeliantem, może być bardziej wartościowy od nie jednego zwolennika Unii.
Głównym atutem filmu
Forda jest scenografia. Potrafimy tu dostrzec Kentucky
Rifles nabijane prochem od lufy na wyposażeniu „oldschoolowych”
traperów, które w rękach uzdolnionych leśnych strzelców
sprawdzały się lepiej niż Winchestery nawet pod koniec
dziewiętnastego wieku. To moim zdaniem ukłon w stronę burzliwej historii stanu, wydartego niegdyś przez pionierów z rąk Czirokezów i Szałnisów. Co jeszcze? Mundury i sztandary z
czasów Wojny Secesyjnej, parowce, bryczki, a także wiele, wiele innych rekwizytów i
strojów. Na plus także senna południowa atmosfera, momentami
zakłócana mniej lub bardziej doniosłymi wydarzeniami z życia
miasteczka. Mi także bardzo podobała się westernowa konwencja tego bądź co bądź dramatu obyczajowego - zachowanie , ubiór i wyposażenie mieszkańców czy schematy ich funkcjonowania (rozwiązywania konfliktów itp) niczym nie różniły się od znanych z klasycznych westernów. W filmie z 1934r. scenografia była zdecydowanie mniej westernowa, a bardziej "old-southowa". To oczywiście kwestia gustu. Warto też podkreślić dobrze poprowadzone dwa wątki. Owiane tajemnicą dzieje wychowanicy miejscowego doktora, panny Lucy Lee (Arleen Whelan) i związana z tym niechlubna przeszłość generała wojsk konfederackich, spędzającego emeryturę w omawianym miasteczku. A także wątek romantyczny między wyżej wspomnianą panną a młodym paniczem Ashby Corwinem (John Russell), którego powrót w rodzinne strony wywołuje poruszenie wśród mieszkańców. Do tego wszystkiego dołożę jeszcze małe (choć może zbyt daleko idące) porównanie z późniejszym Rio Bravo Howarda Hawksa, gdzie też losy społeczności leżały w rękach grupy outsiderów.
Na minus przede
wszystkim staroświeckie spojrzenie na kwestię czarnoskórych,
których pokazano tu jako wiodących sielankowy żywot grajków,
woźniców i pomocników żyjących za pan brat ze swymi
wspaniałomyślnymi białymi chlebodawcami. Choć akurat u Forda
poprawność polityczna mnie nie dziwi. Także brak charyzmatycznych
aktorów dał wrażenie jakby niewykorzystanego potencjału,
drzemiącego w tej historii. Widać też, że film zremasterowano
cyfrowo i to high-definition wywoływało u mnie początkowo dziwne
wrażenie sztuczności, choć po chwili się przyzwyczaiłem i nie
zwracałem na to uwagi.
Co ciekawe, ponoć John
Ford pytany o swój ulubiony film najczęściej wskazywał właśnie
The Sun Shines Bright, co może zaskakiwać u reżysera znanego z
wielkich westernów i oscarowych dramatów społecznych. Po obejrzeniu filmu Sędzia Priest, zauważyłem, że w czołówce jest powiedziane kilka słów na temat tamtych czasów, kiedy to to reżyser był jeszcze kilkuletnim chłopcem - być może stąd sentyment. Ponadto
wyczytałem też, że choć film w czasie premiery nie zachwycił, to
jednak z czasem zaczął zyskiwać coraz większe uznanie krytyków i
po dekadach był już uważany za arcydzieło srebrnej epoki
Hollywood.
Mi osobiście film
początkowo nie przypadł do gustu i niemal uległem presji kobiety,
która prosiła, żebym przełączył na coś innego – nie ugiąłem
się, a z czasem poddałem się magii nostalgicznego obrazu pana
Forda i niemrawej, lecz symbolicznej i podszytej poczuciem humoru
fabule. Gdy traficie na ten film to sami
powiedzcie, co myślicie ;).
Francis Ford i Slim Pickens - czyli różne pokolenia westernowego drugiego planu |
Słońce świeci jasno, nie wysoko ;) Programu tv nie sprawdzam regularnie, po prostu na Facebooku obserwuję kanał TVP Kultura i stąd wiedziałem o tym filmie. Niestety, info doszło do mnie zbyt późno (w ten sam dzień, co emisja), więc istniało prawdopodobieństwo, że mogłeś nie zdążyć w porę przeczytać informacji. Poza tym, cieszę się, że to nie był dla Ciebie stracony czas, a nawet przeprowadziłeś mały research i napisałeś artykuł ;)
OdpowiedzUsuńNo ok, niech będzie, że świeci jasno, ale szczerze mówiąc wszystko, co przeczytałem o tym filmie było po angielsku i nigdzie oprócz TVP Kultura nie widziałem innego tytułu, stąd chyba postanowiłem sobie nadać własny :). Chyba zostawię tak jak jest - co za różnica, skoro i tak w Polsce ten film pewnie widziało z 10 osób ;).
OdpowiedzUsuńA artykuł napisałem, bo film wydał się ciekawy i pełen ciekawostek.