W bliżej nieokreślonej
przyszłości mam zamiar napisać co nieco o ekranizacjach powieści
Jamesa Fenimore'a Coopera, ale zanim to zrobię wypadałoby
przybliżyć postać Daniela Boone'a – czyli prawdziwego
amerykańskiego pioniera, którego przygody zainspirowały pisarza do
wymyślenia postaci Nathaniela Bumppo, znanego lepiej pod indiańskim
imieniem Sokole Oko. Zrobię to na przykładzie filmu z 1956r. pod
tytułem Daniel Boone (Daniel Boone, Trail Blazer.) w
reżyserii Alberta C. Gannawaya i Ismaela Rodrigueza, ale to za
chwilę.
Zanim powiem o filmie
chciałbym napisać kilka słów o samym Boonie. Żeby wyobrazić
sobie jak ważna jest to postać dla podboju dziekiego zachodu,
należałoby się cofnąć w czasie i zastanowić, dlaczego
Amerykanie rozpoczęli marsz na zachód dopiero na początku
dziewiętnastego wieku, a nie dwieście lat wcześniej, czyli od razu
po założeniu pierwszych kolonii i ustanowieniu pierwszych
prowincji? (abstrahując od tego, że jeszcze wtedy nie byli
Amerykanami tylko Anglikami). Odpowiedź na to pytanie
znajdziemy, analizując sytuację geopolityczną pierwszych trzynastu
kolonii.
Po tym jak Anglicy
stali się właścicielami wszystkich prowincji między Georgią na
południu a Nową Anglią na północy ich sytuacja wyglądała
następująco. Nie mogli iść na wschód, bo tam był Atlantyk. Nie
mogli iść na południe, bo tam były włości hiszpańskie
(dzisiejsze stany Floryda i Alabama). Nie mogli iść na
północ, bo tam były tereny francuskie (Kanada). I wreszcie nie
mogli iść na zachód, bo na przeszkodzie stała naturalna bariera w postaci rozciągających się równolegle do wybrzeża oceanu
Appalachów. Na przygotowanej przeze mnie mapce możemy zobaczyć jak
góry (na brązowo) zamykają kolonistów w wąskim skrawku Niziny
Atlantyckiej. Po Wojnie Siedmioletniej oraz po ogłoszeniu deklaracji
niepodległości przez USA sytuacja geopolityczna zmieniła się o
tyle, że na północy, w Kanadzie, zamiast Francuzów urzędowali
wrogo nastawieni do Amerykanów Anglicy. Żeby więc iść na zachód
potrzebne były drogi, by dało się przejechać konno, a najlepiej
wozami. Tymczasem przez Appalachy ledwo dało się przejść pieszo
(potrafili to tylko Indianie, mieszkający w tych górach od zawsze).
Pierwszym białym, który znalazł przejście z Wirginii do Kentucky,
był właśnie Daniel Boone. Mało tego, w 1775r na czele trzydziestu
drwali wyrąbał w Przełęczy Cumberland szlak, który nazwano Dziką
Drogą i którym wreszcie mogły pojechać wozy osadnicze, co
doprowadziło do założenia pierwszej na zachód od Appalachów
amerykańskiej osady – Boonesborough. Rok później wybuchła wojna o niepodległość.
I właśnie w tamtym
okresie dzieje się akcja filmu. Boone jest już legendą pogranicza,
a Boonesborough zmaga się z atakami Indian i sprzymierzonych z nimi
Anglików. Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i obrazuje
najciekawszy okres w życiorysie D. Boone'a i jego rodziny. A chyba
najsłynniejszą ich przygodą była zasadzka Indian na wozy, którymi
jechała córka trapera Jemima oraz dwie inne nastolatki:
Betsey i Fanny Callaway. Dziewczynki zostały porwane przez Szaunisów
i uprowadzone w stronę wiosek w Ohio (Indianie mieli w zwyczaju
porywać kobiety i dzieci w celach adopcyjnych). Boone stanął na
czele grupy pościgowej, która po dwóch dniach dopadła Indian i
uwolniła dziewczynki. Ten głośny incydent zainspirował Jamesa F.
Coopera do napisania Ostatniego Mohikanina, gdzie córki
pionierów zastąpił córkami angielskiego pułkownika Munro, a akcję,
zamiast Rewolucji, umiejscowił w czasie Wojny Siedmioletniej.
Teraz trochę o filmie, choć niektóre obrazy są dla mnie tylko pretekstem do pisania o istotnych wydarzeniach z historii podboju Ameryki. Zresztą, filmy oparte na prawdziwych postaciach i wydarzeniach mają
zwykle to do siebie, że te wydarzenia same w sobie są o wiele
ciekawsze niż zrobione na ich podstawie ekranizacje. Tym niemniej Daniel Boone to nie do końca western, raczej należałoby
określić go filmem przygodowym, bo były to czasy, gdy nie używano
jeszcze Winchesterów tylko nabijane od lufy długie karabiny
(Pennsylvania Riffle). Westerny dziejące się w drugiej połowie osiemnastego wieku określa się też często mianem westernów kolonialnych (colonial westerns). Innymi przykładami dla porównania mogą być Bębny nad Mohawk J. Forda lub Ostatni Mohikanin Anthony Manna. I podobnie jak w wyżej wymienionych filmach, tak i tutaj reżyserzy starali się wykreować romantyczną
atmosferę na podobieństwo J. F. Coopera lub Karola
Maya. Nie spodoba się to więc fanom naturalizmu w stylu
Zjawy, ale na pewno przypadnie do gustu każdemu, kto cierpi na
niedobór książek i filmów umiejscowionych na przełomie
osiemnastego i dziewiętnastego wieku w Ameryce Północnej.
To nie jest jedyny film
o przygodach Daniela Boone'a, bo już wcześniej nakręcono kilka,
jak choćby ten z 1936r. z Georgem O'Brienem albo z 1950r. z Davidem
Brucem czy późniejszy serial z lat sześćdziesiątych z Fessem
Parkerem. Tym niemniej omawiany tu film z 1956r. z Brucem Bennettem w
roli tytułowego trapera wydaje się odpowiedni do pierwszego
kontaktu z tą barwną postacią pogranicza.
Samego filmu nie polecam, ale mocno zachęcam do poczytania o Danielu Boonie, bo to piekielnie ciekawa postać, która zapoczątkowała świetną tradycję amerykańskich traperów z pierwszej połowy XIXw. odpowiedzialnych za spenetrowanie wnętrza kontynentu i wytyczenia najważniejszych szlaków i przejść. W końcu naśladowcami Boone'a byli później Hugh Glass i James Bridger.
Samego filmu nie polecam, ale mocno zachęcam do poczytania o Danielu Boonie, bo to piekielnie ciekawa postać, która zapoczątkowała świetną tradycję amerykańskich traperów z pierwszej połowy XIXw. odpowiedzialnych za spenetrowanie wnętrza kontynentu i wytyczenia najważniejszych szlaków i przejść. W końcu naśladowcami Boone'a byli później Hugh Glass i James Bridger.
Do obejrzenia filmu nie zachęciłeś, ale przyznaję, że to co napisałeś to bardzo ciekawa lekcja historii ;-)
OdpowiedzUsuńNo tak, zdecydowanie jest to ciekawy wycinek z historii, a co do samego filmu - no wiadome, każdy czego innego szuka, więc nie ma co na siłę zachęcać do oglądania ;).
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy posiadasz telewizor, ale informuję, że dzisiaj na kanale TVP Kultura o godz. 16:30 będzie można zobaczyć niezbyt znany film Johna Forda "Słońce świeci jasno" (1953). Jako miłośnik Forda być może widziałeś ten film, ale ja przyznaję, że nigdy nawet o nim nie słyszałem. A na filmwebie nie ma nawet polskiego tytułu.
OdpowiedzUsuńPosiadam telewizor, choć czasem trudno mi przeforsować oglądanie niektórych filmów :P
OdpowiedzUsuńDzięki za cynk.
westerny to jest to co tygrysy lubią najbardziej
OdpowiedzUsuńNo pewnie że tak ;)
Usuń