Poniższy tekst to fragment szerszego, zbiorowego artykułu, który ukazał się na blogu Kinomisja.pl pod tytułem Antywestern, mon amour jako zbiór wybranych tytułów dotyczących westernów rewizjonistycznych:
Hombre –
1967r.
Reżyser: Martin Ritt
Martin Ritt to reżyser
rzadko kojarzony z filmami o dzikim zachodzie. A jednak w filmie
Hombre z 1967r. osiągnął coś, czego mogą mu pozazdrościć
bardziej rozpoznawalni koledzy po fachu. Ten spokojny, momentami
apatyczny western, nakręcony na podstawie powieści Elmore'a
Leonarda, ma w sobie niezwykłą siłę obrazu i ponadczasowy
przekaz. Moc czerpie z dwóch głównych atrybutów: świetnych zdjęć
autorstwa Jamesa Wonga Howe'a, którego praca sprawdzała się w
produkcjach, gdzie klimat grał kluczową rolę. Warto wymienić
Ściganego Raoula Walsha z 1947r. i Barona Arizony
Samuela Fullera z 1950r., które to filmy też działy się na dzikim
zachodzie, ale klimatem i przekazem mijały się z głównym nurtem
gatunku. Drugim i najważniejszym atrybutem filmu Ritta jest gra
Paula Newmana. Jego bohater, John Russel, nazywany Hombre, to biały
mężczyzna wychowany w rezerwacie Apaczów. Jest to postać, która
na twarzy wymalowaną ma całą historię eksterminacji rdzennych
mieszkańców Ameryki i to kamienne, smutne lico jest obrazkiem z jakim się nie spotkałem przed wykonaniem Newmana. John wie o rzeczach, o
których nowi panowie pogranicza nie mają pojęcia lub nie chcą
mieć. Jako pół-Biały gardzi swoimi ziomkami, ale jako pół-Apacz
jest gotów się dla nich poświęcić. Ten western ma w sobie sporo
ciekawostek, które zainteresują miłośników filmów indiańskich.
Czerwonoskórzy towarzysze głównego bohatera w tym ponurym
uniwersum po prostu są. Nic więcej. Zepchnięci do marginesu,
wyobcowani, głodni, zniechęceni do jakichkolwiek poświęceń czy
zrywów narodowowyzwoleńczych...
Wrota Niebios (Heaven's
Gate) – 1980r.
Reżyseria: Michael
Cimino
O ile Hombre
reprezentuje początkowy okres rewizji, o tyle film Wrota niebios
(Heaven’s Gate) z 1980r. Michaela Cimino to już zmierzch
wzorcowego antywesternu. Zmierz w przenośni i dosłownie. Dlaczego
w przenośni? Bo akcja filmu dzieje się w latach dziewięćdziesiątych
dziewiętnastego wieku, w okresie zawieruchy
społeczno-emigracyjnej. Pionierzy wild westu są już
bogatymi przedsiębiorcami i wielkimi hodowcami bydła, a ich synowie
absolwentami Harvardu. Dlaczego dosłownie? Bo klapa finansowa obrazu
Cimino zachwiała branżą filmową. Doprowadziła do upadku
legendarną wytwórnię United Artists, założoną jeszcze w
latach 20’tych, między innymi przez pionierów westernu D.W.
Griffitha i Mary Pickford. Musiała minąć dekada, żeby ktoś
zdecydował się na wyprodukowanie ambitnego filmu o dzikim zachodzie
(1990r. - Tańczący z wilkami). Ale zostawmy w spokoju
osobistą porażkę Michaela Cimino, bo wbrew krytycznym opiniom jego
film jest piekielnie ciekawy pod wieloma względami. Wrota niebios
to interesująca, choć naciągana historycznie, wariacja na temat
wojny w hrabstwie Johnson w Wyoming. Wojny między wielkimi hodowcami
bydła, a nową falą europejskich emigrantów. Bardzo mocną stroną
filmu jest nominowana do Oscara, rozdmuchana do granic możliwości
scenografia (zupełnie jak to bywało w filmach Griffitha). Nawet w
europejskich westernach nie przedstawiano dzikiego zachodu w tak
europejskich barwach jak tu. Błotniste, kamieniste pola, obrabiane
przez nieznające angielskiego wdowy z dziećmi. Tłoczące się w
drewnianych budach setki przerażonych Ameryką migrantów, niczym w
obozach koncentracyjnych. Ludzie reprezentujący multum kultur;
posługujący się dziesiątkami języków. Istna wieża Babel.
Korupcja i niesprawiedliwość, której przeciwstawić się mają
odwagę nieliczni. To bardzo przejmujący obraz – z typowym dla
Michaela Cimino naciskiem na obyczajowość i codzienne życie
zwykłych ludzi.