Dziś kolejny po Zdarzeniu w Ox-Bow film Williama A. Wellmana czyli Kobiety
jadą na zachód (Westward the Women). Film dzieje się w
1851r. i opowiada historię bogatego ranczera, który dorobił się
własnej doliny w Kalifornii, gdzie zbudował miasteczko i założył
dochodowe pastwiska i farmy. Jedynym, czego brakowało jemu i jego
ludziom, by stać się protoplastami mini-cywilizacji na zachodzie,
okazały się kobiety, a dokładnie żony. Zlecił więc swemu
najlepszemu przewodnikowi, niejakiemu Buckowi Wyattowi (niezły
Robert Taylor) misję dostarczenia do doliny setki porządnych kobiet
z Chicago.
I tutaj się zatrzymajmy
na chwilę i zastanówmy. Scenariusz, choć pomysłowy, na pierwszy
rzut oka wydaje się szalony i niedorzeczny. Po co prowadzić sto
czterdzieści kobiet przez kilka tysięcy kilometrów dzikich krain,
narażając wszystkich na śmierć (statystycznie ok 20% ludzi ginęło
podczas wędrówki na zachód)? Nie ma ich gdzieś bliżej? Nie
lepiej poczekać aż same przyjadą? Nie lepiej pozwolić panom
szukać pań na własną rękę? Wszystkie te wątpliwości są
zrozumiałe, ale spróbujmy teraz wznieść się na kilkaset
kilometrów i spojrzeć na tamten skrawek czasoprzestrzeni bardziej
globalnie.
Mamy rok 1851 czyli trzy
lata po wybuchu gorączki złota. I choć Kalifornia zawiodła
większość pielgrzymów, bo okazało się, że złota jest tam jak
na lekarstwo, to jednak wydarzenie to w nowych barwach ukazało
światu piękną krainę, odkrytą przez hiszpańskich konkwistadorów
ponad trzysta lat wcześniej. Rok po znalezieniu pierwszych
samorodków o odkryciu złota obwieścił sam Kongres USA, zachęcając
w ten sposób do wędrówki na zachód nie tylko mieszkańców
wschodnich stanów, ale i ludzi z całego świata. W ciąg kilkunastu
miesięcy ok. 100 000 poszukiwaczy złota znalazło się w
Kalifornii, a San Francisco z trzystu-osobowej wioski stało się
miastem o liczbie mieszkańców wynoszącej ponad 30 000.
Pielgrzymowali głównie mężczyźni, bo wędrówka była daleka,
niebezpieczna i nie gwarantowała zarobku. W razie sukcesu, kolejnym
etapem działań mogło być ściągnięcie rodziny lub po prostu
założenie jej. Nieliczni znaleźli złoto, ale też wielu udało
się zarobić na czym innym. Choćby na sprzedaży niezbędnych do
wydobycia gadżetów, czy też na dostawie żywności – czytaj
spędzie bydła. No i faktycznie w takich właśnie okolicznościach
stawia nas w swym filmie Wellman.
Idźmy dalej. Skoro mamy
już tę setkę facetów, którym udało się osiągnąć sukces i
założyć intratny biznes w jednej z kalifornijskich dolin – mogli
faktycznie zechcieć pomyśleć o ożenku. Jakie mieli opcje?
Pierwsza – ruszyć do San Francisco lub innej mieściny związanej
z gorączką złota w poszukiwaniu kandydatek. Ale nie oszukujmy się
– kobiety z SF to w większości były prostytutki, zarabiające na
szukających złota napaleńcach, ew. kabaretowe artystki lub córki bogaczy, szukające ożenku w wyższych sferach. W grę wchodziły też Indianki i Meksykanki, ale jeśli panowie chcieli ślubu z białymi, czystymi moralnie paniami o purytańskim wychowaniu, musieli kombinować inaczej. Można było wybrać
się do któregoś ze wschodnich miast na własną rękę, tylko
pamiętajmy o sytuacji geopolitycznej. Kanał Panamski powstał
dopiero w latach dwudziestych dwudziestego wieku, więc jedyną
wówczas drogę morską prowadzącą ze wschodu na zachód stanowiła
trasa wokół niesławnego przylądka Horn. Kursowały nią
najszybsze żaglowce w historii – czyli klipry. Ale to była podróż
bardzo długa (min. 7 miesięcy) i kosztowna. Na pewno nie dla prostego kowboja. Taką
podróż można było ew. skrócić do przesmyku panamskiego, gdzie
jednak podróżnych czekała wędrówka przez niebezpieczne tereny
porośnięte dżunglą. Zostawała więc ostatnia opcja –
ściągnięcie kobiet Szlakiem Oregońskim, z jednego z miast
Midwestu. W tym wypadku z największego miasta tej krainy czyli z Chicago.
Sam film jest niezły,
zrobiony z rozmachem i zawierający to, co lubię najbardziej –
czyli kawałek zobrazowanej historii kolonizacji dzikiego zachodu.
Lwia część fabuły to podróż karawany wozów, począwszy od
Indepencence, wzdłuż rzek Platte i Sweetwater, przez Przełęcz
Południową w Górach Skalistych, aż po szlak Kalifornijski. Pojawia się tu wiele nawiązań do epickich klasyków, takich jak Droga Olbrzymów z 1930r. czy Karawana z 1923r. No i przede wszystkim jest
tu wszystko, co takim wyprawom towarzyszyło: ataki Indian,
susze, niebezpieczne burze, wypadki, kłótnie, przeprawy górskie
itd.
Główną konkluzją
filmu jest przewrotność uczuć. Przewodnik i dowódca wyprawy, Buck
Wyatt, pilnuje obyczajowego porządku i stanowczo zakazuje mężczyznom
kontaktów z kobietami. Trudy podróży i okoliczności, w jakich
postawieni zostają pionierzy, sprawiają ostatecznie, że Buck sam
zakochuje się w pięknej i odważnej Francuzce Danone, o której
początkowo nie miał dobrego zdania (prawdopodobnie pracowała
wcześniej jako prostytutka). Brzemienny jest też fakt, że główny
organizator wyprawy, ranczer i biznesmen Roy Whitman (grany przez
Johna McIntaire'a) ginie podczas podróży. Jego idea jednak nie
umiera – kobiety ostatecznie docierają do Kalifornii.
Kobiety jadą na
zachód to na pewno nie jest film dla poszukiwaczy wątków
psychologicznych lub moralizatorskich, pojedynków rewolwerowych czy
wojen z Indianami. To western pionierski, gdzie trudy drogi na zachód
i życia tam nigdy nie zagłuszą melodii granej przez rodzącą się
między ludźmi miłość. Zarówno do siebie nawzajem, jak i do
wielkiej, pięknej krainy, która sto lat później stanie się
szóstą gospodarką świata. Ot , typowe dla amerykańskich filmów
ryzyko, przygoda i patos. Na pewno warte polecenia miłośnikom
dzikiego zachodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz