sobota, 25 lutego 2017

Kobiety Jadą Na Zachód (Westward the Women) - 1951r.

Dziś kolejny po Zdarzeniu w Ox-Bow film Williama A. Wellmana czyli Kobiety jadą na zachód (Westward the Women). Film dzieje się w 1851r. i opowiada historię bogatego ranczera, który dorobił się własnej doliny w Kalifornii, gdzie zbudował miasteczko i założył dochodowe pastwiska i farmy. Jedynym, czego brakowało jemu i jego ludziom, by stać się protoplastami mini-cywilizacji na zachodzie, okazały się kobiety, a dokładnie żony. Zlecił więc swemu najlepszemu przewodnikowi, niejakiemu Buckowi Wyattowi (niezły Robert Taylor) misję dostarczenia do doliny setki porządnych kobiet z Chicago.
         I tutaj się zatrzymajmy na chwilę i zastanówmy. Scenariusz, choć pomysłowy, na pierwszy rzut oka wydaje się szalony i niedorzeczny. Po co prowadzić sto czterdzieści kobiet przez kilka tysięcy kilometrów dzikich krain, narażając wszystkich na śmierć (statystycznie ok 20% ludzi ginęło podczas wędrówki na zachód)? Nie ma ich gdzieś bliżej? Nie lepiej poczekać aż same przyjadą? Nie lepiej pozwolić panom szukać pań na własną rękę? Wszystkie te wątpliwości są zrozumiałe, ale spróbujmy teraz wznieść się na kilkaset kilometrów i spojrzeć na tamten skrawek czasoprzestrzeni bardziej globalnie.
           Mamy rok 1851 czyli trzy lata po wybuchu gorączki złota. I choć Kalifornia zawiodła większość pielgrzymów, bo okazało się, że złota jest tam jak na lekarstwo, to jednak wydarzenie to w nowych barwach ukazało światu piękną krainę, odkrytą przez hiszpańskich konkwistadorów ponad trzysta lat wcześniej. Rok po znalezieniu pierwszych samorodków o odkryciu złota obwieścił sam Kongres USA, zachęcając w ten sposób do wędrówki na zachód nie tylko mieszkańców wschodnich stanów, ale i ludzi z całego świata. W ciąg kilkunastu miesięcy ok. 100 000 poszukiwaczy złota znalazło się w Kalifornii, a San Francisco z trzystu-osobowej wioski stało się miastem o liczbie mieszkańców wynoszącej ponad 30 000. Pielgrzymowali głównie mężczyźni, bo wędrówka była daleka, niebezpieczna i nie gwarantowała zarobku. W razie sukcesu, kolejnym etapem działań mogło być ściągnięcie rodziny lub po prostu założenie jej. Nieliczni znaleźli złoto, ale też wielu udało się zarobić na czym innym. Choćby na sprzedaży niezbędnych do wydobycia gadżetów, czy też na dostawie żywności – czytaj spędzie bydła. No i faktycznie w takich właśnie okolicznościach stawia nas w swym filmie Wellman.
         Idźmy dalej. Skoro mamy już tę setkę facetów, którym udało się osiągnąć sukces i założyć intratny biznes w jednej z kalifornijskich dolin – mogli faktycznie zechcieć pomyśleć o ożenku. Jakie mieli opcje? Pierwsza – ruszyć do San Francisco lub innej mieściny związanej z gorączką złota w poszukiwaniu kandydatek. Ale nie oszukujmy się – kobiety z SF to w większości były prostytutki, zarabiające na szukających złota napaleńcach, ew. kabaretowe artystki lub córki bogaczy, szukające ożenku w wyższych sferach. W grę wchodziły też Indianki i Meksykanki, ale jeśli panowie chcieli ślubu z białymi, czystymi moralnie paniami o purytańskim wychowaniu, musieli kombinować inaczej. Można było wybrać się do któregoś ze wschodnich miast na własną rękę, tylko pamiętajmy o sytuacji geopolitycznej. Kanał Panamski powstał dopiero w latach dwudziestych dwudziestego wieku, więc jedyną wówczas drogę morską prowadzącą ze wschodu na zachód stanowiła trasa wokół niesławnego przylądka Horn. Kursowały nią najszybsze żaglowce w historii – czyli klipry. Ale to była podróż bardzo długa (min. 7 miesięcy) i kosztowna. Na pewno nie dla prostego kowboja. Taką podróż można było ew. skrócić do przesmyku panamskiego, gdzie jednak podróżnych czekała wędrówka przez niebezpieczne tereny porośnięte dżunglą. Zostawała więc ostatnia opcja – ściągnięcie kobiet Szlakiem Oregońskim, z jednego z miast Midwestu. W tym wypadku z największego miasta tej krainy czyli z Chicago.
             Sam film jest niezły, zrobiony z rozmachem i zawierający to, co lubię najbardziej – czyli kawałek zobrazowanej historii kolonizacji dzikiego zachodu. Lwia część fabuły to podróż karawany wozów, począwszy od Indepencence, wzdłuż rzek Platte i Sweetwater, przez Przełęcz Południową w Górach Skalistych, aż po szlak Kalifornijski. Pojawia się tu wiele nawiązań do epickich klasyków, takich jak Droga Olbrzymów z 1930r. czy Karawana z 1923r. No i przede wszystkim jest tu wszystko, co takim wyprawom towarzyszyło: ataki Indian, susze, niebezpieczne burze, wypadki, kłótnie, przeprawy górskie itd.
         Główną konkluzją filmu jest przewrotność uczuć. Przewodnik i dowódca wyprawy, Buck Wyatt, pilnuje obyczajowego porządku i stanowczo zakazuje mężczyznom kontaktów z kobietami. Trudy podróży i okoliczności, w jakich postawieni zostają pionierzy, sprawiają ostatecznie, że Buck sam zakochuje się w pięknej i odważnej Francuzce Danone, o której początkowo nie miał dobrego zdania (prawdopodobnie pracowała wcześniej jako prostytutka). Brzemienny jest też fakt, że główny organizator wyprawy, ranczer i biznesmen Roy Whitman (grany przez Johna McIntaire'a) ginie podczas podróży. Jego idea jednak nie umiera – kobiety ostatecznie docierają do Kalifornii.

           Kobiety jadą na zachód to na pewno nie jest film dla poszukiwaczy wątków psychologicznych lub moralizatorskich, pojedynków rewolwerowych czy wojen z Indianami. To western pionierski, gdzie trudy drogi na zachód i życia tam nigdy nie zagłuszą melodii granej przez rodzącą się między ludźmi miłość. Zarówno do siebie nawzajem, jak i do wielkiej, pięknej krainy, która sto lat później stanie się szóstą gospodarką świata. Ot , typowe dla amerykańskich filmów ryzyko, przygoda i patos. Na pewno warte polecenia miłośnikom dzikiego zachodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz